rok: 2014
reżyseria: Jan Komasa
scenariusz: Jan Komasa
Na podstawie zwiastuna i krążących po Internecie różnych
opinii możecie mieć w głowie pewien zarys tego, jaka ta produkcja jest. Tym
razem obyło się bez niespodzianek – jest dokładnie taka jak się wydaje, że
będzie. I jest dobra. A może nawet bardzo dobra. Zanim zaczniecie czytać
recenzję zarezerwujcie już bilety do kina, a potem powróćcie by podsycić apetyt
na ten nie ukrywajmy, ze względu na historię Warszawy wyjątkowy seans. Jednak nie
tylko ze względu na to – na szczęście.
Zacznę od tych najbardziej kontrowersyjnych kwestii. Opinie osób,
które oceniają efekty jako słabe ze względu na jedną czy dwie nieco głupie
sceny są skrajnie niesprawiedliwe. Osławiony już pocałunek wśród kul
rzeczywiście zadziwia, nie za bardzo pasuje i wybija z rytmu na moment, ale trwa
dosłownie chwilę. Slow-motion samo w sobie jest ciekawym pomysłem (z niezłym efektem),
jednak sceny te wsadzone są do filmu w
zasadzie mówiąc brzydko z dupy. Co jednak dobre, o ile eksperymentalne wstawki (nawet
gdy są ciekawie zrobione) najczęściej w tego typu filmach psują klimat to tutaj
w sekundę wracamy na główny tor. Mimo tych kilku dziwacznych momentów efekty są
wykonane po prostu rewelacyjne - wszystkie wybuchy, zniszczone budynki i hektolitry krwi. To samo mogę powiedzieć o zdjęciach – jedne z
lepszych jakie widziałam i to nie tylko w polskim kinie, ale w ogóle. No i Antoni
Łazarkiewicz stworzył kolejny, piękny soundtrack. Scenografia, stroje – cała warstwa
techniczna to po prostu majstersztyk!