Film noir - część 2


Noir or not noir?

Jest sobie mężczyzna, poznaje kobietę, ona (świadomie) wplątuje go w coś (problemy). Jest broń, jest papieros, są cienie, jest mrocznie, jest półświatek (w końcu noir wyodrębniło się z kina gangsterskiego!). Co istotne noir nie ma „wytycznych” tylko dotyczących formy, ale i treści. Czy coś z tego odnajdujemy, w  którejś z opisanych przeze mnie niżej produkcji? Według mnie nie i to, że jakaś jedna czy dwie sceny ocierają się o ten klimat nie oznacza, że jest to film noir. Praktycznie każda produkcja w jakiś minimalny sposób ociera się o akcję, romans czy komedię, a nie oznacza to od razu, że należy do tego gatunku. No, ale tak to już jest z tym noir, do dzisiaj baaardzo sporna sprawa. Ja ani w "Miejscu pod słońcem" ani w "Casablance" nie poczułam czegoś takiego by stawiać je na półce z innymi czarnymi filmami. Gdyby zostały nakręcone 15 lat wcześniej czy 15 lat później nikt nie pomyślałby aby klasyfikować je w ten sposób i zostałyby po prostu melodramatami. Jest jakaś tendencja do przyklejania łatki noir do większości produkcji kręconych w latach 40-tych i 50-tych, jeśli są tam cienie i facet w kapeluszu z papierosem w ustach. Fajne zdanie wypowiedział na ten temat Sydney Pollack "I can tell you I know it when I see it. But I don’t know how to define it. Almost every element that you name as the definition of a noir film would apply to “Casablanca”, but you would not call “Casablanca” a noir film." Zdecydowanie coś w tym jest. Dla mnie to love story (miłość i wojna) z klimatem noir w kilku scenach (było jedno ujęcie z mgłą, był papieros i broń).

To takie moje chaotyczne przemyślenia, jeśli ktoś chce się podzielić swoją opinią na ten temat to baaardzo chętnie przeczytam każdą uwagę.


"Casablanca" - recenzja

melodramat/kryminał
rok: 1942
reżyseria: Michael Curtiz
scenariusz: Casey Robinson, Julius J. Epstein, Philip G. Epstein, Howard Koch

O kultowej „Casablance” słyszał każdy. W końcu sama musiałam przekonać się czy legenda przerosła film czy też działo Curtiza zasłużyło sobie na takie pochwały.

Produkcja ma jeden, ale duży minus – Ingrid Bergman. Kochana przez wszystkich i wychwalana aktorka zupełnie nie zrobiła na mnie wrażenia, a nawet wręcz przeciwnie – drażniła. Pomijając poprawną grę, po prostu po ludzku drażniła. Aż siedmiokrotnie nominowana do Oscara aktorka (3 razy wygrała) zdecydowanie nie popisała się w tej roli. Może moje słowa są krzywdzące, ale to jak na razie jedyna produkcja jaką z nią widziałam i na podstawie tego uważam ją (mam nadzieję, że na razie) za tylko poprawną, niezłą aktorkę. Niestety urodą też nie nadrabiała. Jeśli byłaby piękną ozdobą mogłabym znieść jej obecność (wiecie, ona jest tak olśniewająca, że już nieważne jaka jest, ona wystarczy, że jest, a on wpatrzony w nią i zakochany...), a tak niestety nic w tym występie nie przemawia na jej korzyść. Nie wiem jak wygląda we wcześniejszych, późniejszych, innych filmach, ale tutaj widziałam ciągle duuużą, pyzatą twarz i niezgrabny nosek. Do tego jej bohaterka jest zwyczajnie irytująca, nijaka, wręcz rozlazła. Po prostu nie przekonuje. Jeżeli wychwalany, podziwiamy film otrzymuje 8 nominacji do Oscara, a główną bohaterkę omija ten zaszczyt no to coś jest na rzeczy i musiała ona rzeczywiście odstawać poziomem. Tak też według mnie było, a wielka szkoda. Historia uczucia przedstawiona w "Casablance" jest momentami ckliwa i miłość ta jest bardzo filmowa, ale mimo wszystko patrząc na to co przeszła grana przez Ingrid bohaterka powinna być bardzo złożoną postacią i pokazać jakąkolwiek głębie, a nie tylko cukierkowe oczy. A tak kończąc mniej poważnie, Rick jest po prostu zbyt cool żeby ją chcieć, nie sądzicie?

Znakomita kreacja Bogarta. Stworzył autentyczną postać z krwi i kości i oczywiście był najmocniejszym punktem produkcji. Ricka poznajemy bardzo dobrze, przez co rozumiemy jego zachowania, problemy. Jak zwykle świetnie napisane dialogi brzmią w jego ustach jeszcze lepiej. Był pomysł na postać i została ona znakomicie zagrana.

Film mnie nie porwał, nie wiem czy do niego wrócę i obyło się bez łez i wzruszeń. Mimo wszystko jest to produkcja, którą myślę, że warto obejrzeć, szczególnie jeśli nie widzieliście Bogarta w innych filmach. Nie za długa, zgrabnie poprowadzona historia z przede wszystkim genialnie napisanym i zagranym głównym bohaterem (ale jest też kilka innych ciekawych postaci), świetnym klimatem (kto nie chciałby się napić u Ricka?), zabawnymi dialogami i kilkoma kiczowato romantycznymi scenami. Nie jest to tak wybitne dzieło jakiego się spodziewałam, ale na szczęście ciekawe postaci, wyborny Bogart i dialogi sprawiają, że "Casablanki" mimo gorszych momentów nie można nazwać mdłym, naciąganym romansidłem. Jeśli umiecie przełknąć bardzo hollywoodzkie kino to wieczorem z winkiem czemu nie?


"Miejsce pod słońcem" - recenzja

dramat/romans
rok: 1951
oryginalny tytuł: A Place in the Sun
reżyseria: George Stevens
scenariusz: Harry Brown, Michael Wilson

Nie da się jej nie pokochać. Zjawiskowa, magiczna, silna, intrygująca, olśniewająca, po prostu wspaniała! Oglądając wszystkie najbardziej znane noir jak leci zaczęłam w końcu szukać czarnego filmu z Elizabeth Taylor. Udało mi się znaleźć (nagrodzone sześcioma Oscarami!) „Miejsce pod słońcem”, które w końcu w moim odczuciu filmem noir okazało się nie być, ale postanowiłam poświęcić mu kilka linijek. Obok Taylor zagrał świetny Montgomery Clift. Aktor ten ma w sobie jakąś taką naturalność.. Nie widać, że dwoi się i troi by świetnie zagrać, a i wchodzi w rolę z taką lekkością (widziałam go w „Nagle, ostatniego lata” oraz w „Skłóconych z życiem”) i zawsze jest autentyczny. Tu był jeszcze lepszy (nominacja). Występuje w roli biednego, młodego chłopaka, który przyjeżdża do dużego miasta, gdzie dostaje pracę u bogatego wujka. W fabryce poznaje młodą dziewczynę, z którą zaczyna się spotykać, a w między czasie poznaje… drugą dziewczynę – bogatą, piękną Angelę.

Film jest dramatem obyczajowym, jednak niezwyczajnym. Ma momenty wyjątkowo mroczne, ponieważ wchodzimy w nim w te ciemniejsze, ludzkie rejony, ale jest też po prostu wzruszająco. Taylor zagrała tu jako jeszcze bardzo młoda kobieta (17 lat), zaangażowana, zakochana wypada przekonywująco, chociaż gdy zna się jej dalsze aktorskie dokonania no to cóż, wiadomo, że będąc młodszą lepsza nie była. Jednak świetnie pokazała taką świeżość oraz młodzieńczą naiwność i idealizm i przede wszystkim pierwszą miłość. Do tego dobre przedstawione tło, dwa światy, w których żyją bohaterowie – biedy i bogactwa.

Produkcja, która spodoba się każdemu, nieco wzruszy, wciągnie i seansu żałować nie będziecie, chociaż nie spodziewajcie się ani fabularnych ani aktorskich fajerwerków.

Wszystie posty z serii "Film noir" znajdziecie tutaj

6 komentarzy:

  1. Muszę koniecznie obejrzeć "Miejsce pod Słońcem" - od niego zaczęła się wielka i burzliwa przyjaźń Taylor - Clift.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stąd noir nazywam raczej nurtem, boczną gałęzią kryminału (czy kina gangsterskiego są różne opinie), a nie gatunkiem. Jest sporo filmów, które można "naciągnąć" i wrzucić do worka (zawiera powiedzmy podobny klimat czy bohatera w płaszczu). Jak sama słusznie napisałaś- to, że zawiera jedną scenę, nie oznacza, że już jest noir. "Casablanca" w moim odczuciu również nie jest filmem czarnym. Wszystkie elementy, które się w nim pojawiają dotyczą po prostu kina z lat 40tych, w którym noir się narodził. Skoro mielibyśmy zakwalifikować "Casablancę" to również i np. "Bulwar zachodzącego słońca", czy "Cień wątpliwości", a to byłoby już spore naciągnięcie;) Co do ogólnej recenzji - uwielbiam postać kreowaną przez Bogarta i jest to jeden z nielicznych melodramatów, który obejrzałam bez bólu. Tak sobie przypomniałam, że także "Blade runner" uważa się za noir ubrany w szaty kina science fiction.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahh muszę obejrzeć wreszcie ten "Bulwar...". "Blade runner" zupełnie nie moje klimaty, ale jak ostatnio czytałam trochę o noir to właśnie wszędzie się ten tytuł przewijał.

      Usuń
  3. "Miejsca pod słońcem" nie widziałem, ale "Casablanki" też nie zaliczam do noir. To jest film, który łączy w sobie różne gatunki i style, elementy kina noir się w nim pojawiają, ale więcej elementów przemawia jednak za innym gatunkiem. Problem mam najbardziej z filmami Raoula Walsha, bo jeśli np. "Asfaltową dżunglę" Hustona zalicza się do noir to myślę, że "Biały żar" i "High Sierra" Walsha też powinny się zaliczać do tego nurtu, bo tematyka i klimat są podobne. Z drugiej jednak strony "Burzliwe lata dwudzieste" tego samego twórcy powstały w 1939 roku, więc już raczej nie wpisują się w nurt czarnego kina.
    Niedawno na moim blogu jeden z czytelników stwierdził że "Laura" Premingera to "kryminał salonowy, a nie żaden noir", choć film zaliczany jest do sztandarowych dzieł nurtu. Każdy ma chyba swoją definicję filmu noir i jak ktoś chce zaliczać do niego "Casablankę" to ma do tego prawo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Asfaltową dżunglę" zaliczam do noir , dwóch kolejnych, które wymieniłeś jeszcze nie zdążyłam obejrzeć. Podsumowanie ładne, nie ma w wypadku noir "opinii nad opiniami" co jest czym i każdy ma prawo do innego zdania :)

      Usuń