rok: 2013
reżyseria: Steven Knight
scenariusz: Steven Knight
To jeden z tych filmów z oryginalną
formą. Pewnego rodzaju eksperyment – uda się albo nie. Widz zaakceptuje tą
nieszablonowość albo nie. Przez cały seans oglądamy tylko jednego aktora, a w
dodatku prowadzi on auto i rozmawia przez telefon z kilkoma osobami na
zmianę. Efekt końcowy tego ryzykownego pomysłu uważam za udany chociaż nie
zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Po prostu mogło być lepiej.
Zacznę
od tego, że nie nazwałabym „Locke” thrillerem. Może spełnia niektóre kryteria
tego gatunku, ale typowy thriller to na pewno nie jest. Nie zauważyłam tej
całej grozy, napięcia.. Dla mnie to po prostu dramat, bo tzw. dreszczyku nie
odczułam. Może miał być on odczuwalny, może niektórzy go mieli, ale nie ja. Na
początku jest tajemniczo, czułam jakieś bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo i
byłam ogromnie ciekawa jakie to kłopoty dopadną tytułowego Ivana Locke, ale gdy
wszystko się wyjaśniło i wiedziałam już o co w filmie chodzi (dosyć szybko)
siedziałam już tylko czekając „no to teraz zadzwoni żona, a teraz pora na
telefon od szefa” i tak dalej. Zdecydowanie jeśli chodzi o emocje nie
spełnił moich oczekiwań.
Również pod względem psychologicznym
pozostawia nieco do życzenia. Mimo początkowego (jak się później okazuje
pozornego) skomplikowania historia jest dosyć prosta. Można by więc skupić się
na psychice głównego bohatera. Wejść jeszcze głębiej, pokazać jeszcze więcej i
sprawić by był wielowymiarowy. Niestety jeśli o to chodzi produkcja również nie
powala. Oprócz bieżących problemów, które Locke stara się rozwiązać przez
telefon rozlicza się on przy okazji z przeszłością, a dokładnie ze swoim
zmarłym ojcem. Rozmowy te są bardzo sztuczne i naciągane i z całej produkcji
kuleją najbardziej. To co zasługuje na wielką pochwałę to zdjęcia, klimat i
muzyka. Światła, auta.. Film jest bardzo ładnie opakowany i mimo, że jak
już wiecie sceneria się nie zmienia to jakoś się nie nudzi i konsekwentnie
tworzy odpowiedni nastrój.
Rola Toma Hardy’ego to rola dobra, ale
nie popadałabym w zachwyty. Cały czas zanim coś chwalę mam ochotę pisać„jak na
to, że przez cały film facet jedzie..”, no bo trochę tak jest. Jak na to, że
bohater grany przez Hardy’ego (szczególnie jak na okoliczności w jakich się
znalazł) jest bardzo opanowanym mężczyzną, siedzi w miejscu i nie robi nic
spektakularnego to wypada dobrze. Więcej z tej postaci nie dało się wykrzesać,
chociaż to opanowanie i mechaniczne myślenie jego bohatera odjęło mu według
mnie autentyczności.
Mimo, że w kinie czułam, że jest to coś
aspirującego do bycia ambitnym, że ta
produkcja chce nam pokazać coś więcej to teraz patrząc na całość kilka godzin po seansie
stwierdzam, że jest to zwykły dramat o facecie, który (nie zdradzając zbyt
wiele) skomplikował sobie życie, a film bardzo chciał być czymś więcej. Nie wiedziałam za bardzo jak go ocenić,
ale w związku z tym, że zawsze nawet jeśli nie zachwycają to doceniam takie
oryginalne produkcje (bo mimo wszystko to w sumie ciekawa propozycja), a
dodatkowo forma, kolory i zdjęcia są całkiem niezłe daję 6,5/10. Spodziewałam
się jednak trochę więcej. Jak dla mnie (tak bardzo subiektywnie) możecie darować sobie ten seans, chociaż recenzje ma bardzo pozytywne, a oceny na zagranicznych portalach filmowych wysokie.
Reżyser miał fajny pomysł i podjął się trudnego zadania, z którego wybrnął całkiem sprawnie, ale nie zostawił trochę do życzenia. Minimalistyczna gra i wolne tempo jak najbardziej na tak, ale sama historia? Ta produkcja jest dobra, ale nie tak żeby ją wychwalać pod niebiosa. Film-ciekawostka o facecie, który (kończąc z przymrużeniem oka) miał pecha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz