Pokazywanie postów oznaczonych etykietą julianne moore. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą julianne moore. Pokaż wszystkie posty

"Still Alice"

dramat
rok: 2014
reżyseria: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
scenariusz: Richard Glatzer, Wash Westmoreland

Na początku trzeba rozdzielić dwie rzeczy - Moore i całą resztę filmu. O tym drugim nie ma za bardzo co pisać, bo to główna bohaterka tworzy wszystko co dobre i nadaje ton całej opowieści, na niej też się skupię. Julianne Moore to aktorka najwyższej klasy, która oczywiście zasługuje w pełni by mieć na półce Oscara, ale (pewnie się narażę) tak samo dobre kreacje stworzyła moim zdaniem w melodramacie "Koniec romansu", w "Godzinach", ostatnio w "Mapach Gwiazd" czy nawet w "Mieście ślepców" (nie widziałam jej jeszcze u Andersona, a podobno było równie wspaniale). Nie wspominając o takich perełkach jak Charley, także ewentualny Oscar będzie moim zdaniem nagrodą za całokształt, bo mimo, że poruszający to nie jest to pokaz aktorstwa, który zwalił mnie z nóg. Wyprzedzając komentarze - nie sądzę, że im więcej aktor skacze i krzyczy na ekranie tym lepsza jest gra, naprawdę potrafię docenić takie skromniejsze, a często silniejsze w przekazie występy. Jej wyczucie i oszczędność oczywiście zasługują na pochwały, ale po tym całym gadaniu o mistrzowskiej grze w "Still Alice" spodziewałam się jakieś petardy, a dostałam jak zawsze bardzo dobrą Moore (czy nie była mistrzowska w "Mapach Gwiazd"?). Wydaje mi się, że głównym powodem, dla którego film aż tak wzrusza (były łzy i to nie raz) jest po prostu dobrze skonstruowany scenariusz (na takiej historii ciężko jest się nie wzruszyć), chociaż z drugiej strony inna interpretacja innej aktorki mogłaby zrobić z niego kiczowatą dramę. 

"Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" - recenzja

akcja/sci-fi
oryginalny tytuł: The Hunger Games: Mockingjay Part 1
rok: 2014
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Danny Strong, Peter Craig

To po prostu nieprawdopodobne jak po bardzo dobrej jedynce i po rewelacyjnej dwójce można stworzyć coś takiego. Nie jest to kompletna porażka, której nie da się oglądać. Film ma oczywiście dobre, mocne momenty, ale zapomnijcie o łzach czy ściśniętym żołądku. Nawet jeśli zaczyna być nieźle po chwili oglądamy coś tak naiwnego i sztucznego, że zbudowane emocje momentalnie pryskają.

Nowe "Igrzyska śmierci" to film oczywisty, popadający w parodię, naiwny, płytki i zwyczajnie nudny. Wciąż słuchamy tych samych rozmów, oglądamy te same obrazy i te same obolałe twarze. Produkcji nie można też specjalnie pochwalić za zdjęcia czy scenografię. Większość ujęć jest bardzo podobna i nie robi większego wrażenia. Jest dobrze, ale tylko dobrze. Oczywiście jest to produkcja pod pewnymi względami zrobiona dokładnie i porządnie. Widać ogromny budżet i technicznie wysoki poziom, ale nie zostało to należycie wykorzystane.

"Mapy Gwiazd" - recenzja

dramat
oryginalny tytuł: Maps to the Stars
rok: 2014
reżyseria: David Cronenberg
scenariusz: Bruce Wagner

Havana nie radzi sobie ani z traumatyczną przeszłością ani z teraźniejszością. Jej aktorska kariera stoi w miejscu, a szansą na wielki filmowy powrót jest zagranie w biograficznej produkcji o jej zmarłej matce. W tym samym czasie do Hollywood przyjeżdża Agatha. Dziewczyna chce obejrzeć domy gwiazd, lecz z czasem okazuje się, że był to tylko pretekst do wizyty w Fabryce Snów.

Cronenberg nie oszczędza Hollywood.  Gwiazdy ćpają, puszczają się i mają nasrane w głowach. Można to oczywiście nazwać inaczej - problemy egzystencjalne, traumy z dzieciństwa i wyzwolenie seksualnie, ale reżyser oczywiście z tej drugiej opcji nie korzysta. Szczególnie skupia się na tej ostatniej kwestii - problemów psychicznych. Wszyscy jak mantrę powtarzają, że jest to satyra. Rzeczywiście film wyśmiewa środowisko filmowe, jeśli jednak nastawicie się na barwną, soczystą parodię możecie się zawieść. Mimo prześmiewczych elementów Cronenberg utrzymuje klimat dramatu, chociaż bardzo dziwnego, oryginalnego i trudnego do opisania. Produkcja bardziej martwi niż bawi. Film przedstawia życie kilku osób mniej lub bardziej związanych z Hollywood. Z czasem okazują się ze sobą na różne sposoby połączeni i oczywiście mocno wpływają na siebie nawzajem. Można jednak wyróżnić dwa wyraźne wątki - świat filmu i obraz nie do końca zdrowej psychicznie rodziny (trudno nie wyczuć paraleli). "Mapy Gwiazd" jednak sprawdzają się lepiej jako trochę leniwa opowieść o życiu Hollywood niż historia pokręconej bardziej niż cały przemysł filmowy rodziny z problemami, na którą patrząc można wysunąć jedynie pesymistyczny wniosek, że z genami nic nie zrobimy.

"Koniec romansu" - recenzja

melodramat
oryginalny tytuł: The End of the Affair
rok: 1999
reżyseria: Neil Jordan
scenariusz: Neil Jordan

Jesteśmy w Londynie w czasie II wojny światowej. Jedna z bomb trafia w dom młodego pisarza Maurice’a (Ralph Fiennes) w czasie jego spotkania z kochanką, żoną urzędnika – Sarah (Julianne Moore). Mężczyzna cudem uchodzi z życiem, jednak mimo, że łączy ich niesamowicie intensywne uczucie kobieta nagle postanawia od niego odejść. Kilka lat później wszystko się wyjaśnia.

Nie planowałam pisać o tej produkcji, ale leciała wczoraj w telewizji i mimo obiecywania sobie, że nie będę oglądać tych samych filmów po kilka razy, bo życia mi nie starczy na obejrzenie wszystkiego co mam w planach to jakoś tak wyszło, że obejrzałam go po raz drugi. Nie żałuję, bo znowu mnie wciągnął i oczarował, a Fiennes i Moore znowu zachwycili jako para nieszczęśliwych kochanków. „Koniec romansu” to jedno z czterech dzieł pisarza Grahama Greene’a przeniesionych na duży ekran i kolejna produkcja Neila Jordana, której wybaczam niedociągnięcia i to, że gdyby tak odrzeć go z pięknej formy serwuje nam w sumie niepowalającą fabułę, tylko po prostu upajam się klimatem, zdjęciami i magią.