Andrew Stanton jest reżyserem takich animacji jak „Dawno temu w trawie” oraz „Gdzie jest Nemo?”. Znane chyba większości filmy były zwiastunem czegoś wspaniałego, co powstało w 2008 roku – Wall-E.
Twórcy
nie owijają w bawełnę – Ziemia za 700 lat jest jednym wielkim śmietnikiem.
Wszystko szare, smutne, brudne, odrażające, a na niej mały, wrażliwy robocik Wall-E wykonujący skrupulatnie swoją
pracę (sprzątanie ziemi), a hobbystycznie kolekcjonujący ciekawe odnalezione przedmioty. Jego
spokój zaburza wizyta robota Ewa, który został wysłany w celu zbadania stanu
naszej planety i odnalezienia śladów życia. Zaniepokojony, osamotniony, ale i zaciekawiony
Wall-E podąża śladem gościa. Po jakimś czasie udaje mu się nawiązać kontakt
z przybyszką. Nowoczesna, pewna siebie, zgrabna, szybka (tak, to opis robota) –
robi wrażenie na przyczepionym do ziemi samotniku, o wielkim sercu.
Przez
krytyków został lepiej niż dobrze przyjęty, co też miało odzwierciedlenie w nagrodach
- film otrzymał rekordową dla animacji ilość, aż 6 nominacji do Oscara (zgarnął jedną statuetkę za długometrażowy
film animowany). Wszystkie nominacje w pełni zasłużone.
Jednym
z założycieli Pixara był Steve Jobs, czego efekty widzimy na
ekranie. Nietrudno zauważyć pewne podobieństwa, np. robot Ewa (zaprojektowany
przez designerów z Apple) jest
wykonany w charakterystycznym dla tej marki stylu czy obecność iPoda, którego
używa Wall-E.
Podjęte
ryzyko (czy widz będzie czuł się
usatysfakcjonowany obrazem z tak małą ilością dialogów?) opłaciło się. Duża
część filmu - głównie początek - (a raczej pierwsza połowa) pozbawiona jest
rozmów. Roboty wydają głównie dźwięki i słyszymy od nich minimalną ilość wypowiadanych słów.
Co najlepsze mimo to przekazują sobie nawzajem (i przy okazji widzowi) cały
wachlarz emocji przy pomocy dźwięków, „mowy ciała”, wiele też oczami. Ciekawostką jest, że niewszystkie dźwięki zostały zrobione elektronicznie, np. odgłos wiatru to
tak naprawdę nagranie odgłosy przy wodospadzie Niagara, został też wykorzystany dźwięk zapinanych
i rozpinanych kajdanek oraz wiele innych.
Plusem jest wartka akcja, ciągłe napięcie, zwroty akcji – naprawdę, nie ma tu czasu
na nudę (chodzi głównie o drugą połowę), chociaż pierwsza mimo, że wolno poprowadzona jest równie znakomita. Jeszcze większym atutem jest to, że film przepełniony jest emocjami, pozytywnymi,
negatywnymi, wzruszenia, śmiech - wszystko. Pięknie i w sposób przejmujący pokazane uczucie, które łączy
głównych bohaterów i mimo, że nie mówią wiele to nie przeszkadza to w odbiorze,
a to co widzimy i odczuwamy to naprawdę więcej
niż gdybyśmy usłyszeli „kocham cię” w ustach zakochanych na dużym ekranie. Różnorodność
charakterów (ludzi i głównie robotów) też wychodzi na duży plus. Do tego osobliwy,
nieprzysłaniający istoty problemu humor. A problem, czyli konsumpcjonizm czy
zagrożone środowisko jest mocno zarysowany (tu przypomina mi się „Lorax”,
całkiem przyjemna animacja z tego roku –
chociaż nie umywa się do Wall-E).
To w
jaki sposób wykonany jest film widać już po zdjęciach – robią wrażenie. Mistrzowska
precyzja – każdy śmieć, każdy robot, każdy milimetr na ekranie jest wymuskany do granic możliwości, a cały efekt powala. Warto
wspomnieć o świetnie przedstawionej, opustoszałej Ziemi, która nie pozostawi widza obojętnego.
Nie
znajdzie się widz odporny na uroki Wall-E (nie będę próbować odmieniać). Cała
historia chwyta za serce, wzrusza, a przy tym daje do myślenia. Do tego
niebywała precyzja i piękna ścieżka dźwiękowa. Arcydzieło wśród animacji. Pixar pokazał klasę i podwyższył poprzeczkę.
animacja/science-fiction
oryginalny tytuł: WALL·E
rok: 2008
reżyseria: Andrew
Stanton
scenariusz: Andrew
Stanton, Jim Reardon
WALL·E mnie zauroczył. To jedna z tych nowszych animacji, do której się przekonałam. Aż obejrzę go sobie jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuń