oryginalny tytuł: The Heat
rok: 2013
reżyseria: Paul Feig
scenariusz: Katie Dippo
Sara Ashburn (Sandra
Bullock) to ambitna, pracowita i inteligentna agentka FBI. W ramach walki o
awans wyjeżdża do Bostonu, gdzie ma zająć się gangiem narkotykowym. Jak zawsze spokojnie
i profesjonalnie podchodzi do powierzonego jej zadania, jednak okazuje się, że
jest zmuszona współpracować z Shannon Mullins (Melissa McCarthy), która zarówno jeśli chodzi o charakter jak i metody
stosowane w pracy jest jej przeciwieństwem.
Sandra
Bullock to Sandra Bullock. Ma klasę, talent do rozbawiania ludzi i to
“coś” co sprawia, że praktycznie zawsze rozśmiesza publiczność, nawet w
najbardziej żenujących scenach. Tutaj niezmienne widzimy jej zabawne miny,
sytuacje gdy coś niechcący zrobi i tym swoim uroczym głosikiem mówi „sorry, I’m
sorry!”, także jeśli o nią chodzi zapewne wiecie, czego można się spodziewać. Jeśli
chodzi o drugą główną bohaterkę czułam niedosyt. Na pewno bardziej przykuwała
uwagę, ale to oczywiste w związku z charakterem jej postaci. Groźna, agresywna,
wygadana - chwilami wyglądała dosyć
żałośnie, a wypowiadane przez nią słowa brzmiały dosyć sztucznie. Przecież ona
wygląda tak pociesznie i uroczo. Dlatego też lepiej wypadała w scenach gdy
martwiła się o rodzinę niż wyzywała od czego tylko się da kolejną napotkaną osobę. Było wiele
dobrych momentów, ale nie ujęła mnie jej bohaterka aż tak jak większość osób,
których opinię słyszałam/czytałam. Podsumowując jednak jako duet panie mogę
spokojnie ocenić na plus. Banalne, ale świetnie się uzupełniają, no i rozśmieszają,
a to chyba najważniejsze.
Parę słów o humorze. Sama nie wiem, ale chyba liczyłam, że
chociaż na jednej scenie tak naaaaprawdę (7,3 na filmwebie to stosunkowo dobra
ocena, za to mam wrażenie, że lada dzień przy „Byzantium” zobaczymy 5 z kawałkiem)
porządnie się uśmieję. Nie przydarzyło mi się to, ale komedia i tak jest
niezła. Myślę, że większości z was przypadnie do gustu. Przez praktycznie cały
seans sala się śmiała. Różnorakie żarty i inne śmieszne sytuacje oglądamy dosłownie
co chwilę, więc dla każdego coś tam się znajdzie. Będzie jak najbardziej
odpowiedni dla rozluźnienia po tygodniu pracy. Oczywiście mamy tu wiele
nieporozumień spowodowanych różnymi charakterami bohaterek, czasami
nieporadnością (albo pechem) Bullock, której mimo chęci od czasu do czas coś
nie wyjdzie oraz całe mnóstwo zabawnych (chociaż dla
mnie umiarkowanie zabawnych, chwilami męczących przez ich dużą ilość) sytuacji związanych z przekleństwami, a raczej niekończącymi
się wiązankami, które wszyscy wciąż wymieniają. Ja z całego filmy zapamiętam najbardziej pierwsze spotkanie z albinosem.
Cała historia poszukiwań narkotykowego bossa jest dosyć
rozbudowana (w sumie to chyba raczej rozwlekła) - wiele zdarzeń, wiele postaci. Nic by się nie stało gdyby tą
dwugodzinną historię upchnięto w 1h40min. Daję 6 z plusem za kilka
dobrze dobranych piosenek, które pozytywnie ożywiały (baaardzo miłe
zaskoczenie - The Hives i Jack White!).
Nie jest to komedia, o której będzie się mówić, którą będzie
się wspominać i z której dialogi będziemy cytować. Mimo
zaskakująco dobrego przyjęcia, co tu dużo mówić – to po prosto typowa,
wakacyjna komedia z Sandrą, która nie zawodzi. W większości bazuje na oklepanych żartach jednak obie panie
wyciskają z tego ile mogą i trzeba przyznać - wychodzi im to. Nie trzeba jednak biec do kina i mimo wielu pochwał nie spodziewajcie się nie wiadomo czego.
Wybieram się na ten film ze względu na Sandrę Bullock, ale jakoś tak... obawiałam się że zamiast rozrywkowego filmu dostanę niestrawną i ogłupiającą sieczkę. No, ale skoro, jak piszesz, nie jest tak źle to trzeba dać filmowi szansę :)
OdpowiedzUsuń