oryginalny tytuł: Rush
rok: 2013
reżyseria: Ron Howard
scenariusz: Peter Morgan
"Najlepszy film roku!", "Wart Oscara!", "Wbija w fotel" - takimi cudami widzowie przyciągani są do kina na nową produkcję Howarda. Obiecują wyjątkowo dużo i co rzadko się zdarza wcale nie zawodzą! Czy taki jest? Każdy ma swoje, inne subiektywnie odczucia, ale na pewno wiele osób przytaknie tym stwierdzeniom i tym razem jak to często bywa, nie są one całkiem na wyrost.
Po pierwsze wszyscy zostali świetnie dobrani do ról. Hemsworth pokazał nie tylko tego
beztroskiego, imprezującego i szalonego mężczyznę z rozbrajającym kobiety (w tym mnie) uśmiechem, ale też inne strony jego bohatera. Ciężko mi to pisać, ale gdy te kilka razy Lauda wygrywał wyścig i pokazywano zaciągającego się papierosem Hunta to miałam wrażenie, że wiem o nim wszystko, nie widzę tylko złego kierowcę, ale człowieka z pewną ideą, marzeniami, z problemami. Zresztą to samo tyczy się drugiego głównego bohatera. Niesamowitą kreację stworzył znany z „Good Bye Lenin!”
Daniel Bruhl. Kiedy po filmie obejrzałam jeden krótki wywiad z
prawdziwym Nikki Ladą (tutaj) to jeszcze bardziej doceniłam kawał dobrej roboty jaką wykonał aktor. Oboje świetnie wcielili się w role i stworzyli porządny duet. Czułam, że na chwilę weszłam w ten inny świat Oprócz tego, że z sobą konkurują dowiedziałam się wiele o ich motywacji, widzeniu, patrzeniu na świat, wartościach. Jak na takie kino świetna pod tym względem produkcjami.
Dawno nie byłam tak przepełniona emocjami podczas seansu. Wzruszenie, przerażenie… Naprawdę niespodziewanie wieele emocji towarzyszyło
mi w kinie. Pierwszy raz spojrzałam na zegarek po 40 minutach i to nie
dlatego że byłam znudzona tylko dlatego, że już wtedy poczułam się tak przepełniona
tym filmem, emocjami i usatysfakcjonowana, że byłam ciekawa ile czasu minęło. To nie
ten film, gdzie wszystko tak się zbiera, zbiera i dopiero gdzieś przy finale czujemy się „pełni” filmem. Tutaj od początku mamy konkretne, dobre kino. Po
wspaniałym „Pięknym umyśle”, trochę gorszym, ale nadal niezłym „Frost/Nixon” i
teraz „Wyścigu” można już stuprocentowo stwierdzić, że gdy Ron Howard zabiera się za przenoszenie
prawdziwych historii na ekran możemy być spokojni. Nie wymieniłam „Człowieka
ringu”, bo podobnie jak „Fighter” czy „Zapaśnik” jest jeszcze przede mną.
Kompletnie mnie do tych filmów nie ciągnie, ale nieważne. Coś o czym moim zdaniem jeszcze warto wspomnieć to prawdziwość prawdziwych wydarzeń ;) Jak wiemy często te prawdziwe okazują się "prawdziwe", czyli tylko zarys historii jest przenoszony na ekran, a reszta (często istotne rzeczy) zmieniane tak aby całość lepiej wyglądała. Tutaj przeważająca większość nawet słów, które wymawiają bohaterowie nie jest zmyślona, zresztą sam Lauda był zachwycony tym jak wiernie Howard przedstawił jego i Hunta losy.
Przy każdym, ale to każdym wyścigu (a kilka ich było)
potwornie się denerwowałam. Kilka razy wstrzymywałam oddech, kilka razy zasłaniałam
usta ręką i przerażona obserwowałam zmagania kierowców. Kto by pomyślał, że po wydającym się typowo rozrywkowym
kinie wracając do domu będę nadal myślami gdzie indziej, a i że nawet
następnego dnia jeszcze na chwilę do niego wrócę? A jednak udało się i okazał
się to więcej niż film o dwóch ścigających się facetach. Wciągający, poruszający i przede wszystkim emocjonujący. Polecam wszystkim, bo „Wyścig” jest filmem, który trafi do większości widzów.
Wow, film zbiera same pozytywne recenzje. Nie nadążam chodzić do kina w tym miesiącu. Same ciekawe propozycje!
OdpowiedzUsuńChyba się wybiorę do kina. Nie byłam pewne czy obejrzeć ten film, ale skutecznie mnie zachęciłaś :)
OdpowiedzUsuńJak chcesz porządnej rozrywki to zdecydowanie :) Szczególnie, że z tych nowych "Adwokat" zbiera słabe opinie, więc zostaje to :)
UsuńMiałam się wybrać na "Adwokata", ale na szczęście się rozmyśliłam :)
Usuń