oryginalny tytuł: The Great Gatsby
rok: 2013
reżyseria: Baz Luhrmann
scenariusz: Baz Luhrmann, Craig Pearce
Wszędzie piszą
się, że widowisko, że głośny, że blichtr, kolorowy i tak dalej. Pomyślałam,
czemu nie? W końcu kino to też dobra zabawa, o czym ostatnio po wielu cięższych dramatach dosłownie przypomniał mi
„Gangster Squad”. Nie wiem kiedy, ale zauważyłam, że zaczęłam
podchodzić do kina trochę, hmm po prostu poważnie. Oczekiwania na premiery,
tego jak ktoś zagra, czy będzie dobry scenariusz, ocenianie czy zmusił mnie do
myślenia, czy zaciekawił, czy polecać go, czy pokrył się z wyobrażeniami. Kiedyś po prostu spontanicznie szłam ze znajomymi do kina na to co tam akurat grali (wtedy jeszcze nie znałam na pamięć wszystkich premier i nie zdarzało mi się "teraz nie ma nic ciekawego, lepiej poczekać tydzień czy dwa i iść jak będą już grali coś tam". Teraz mam
prawie, że harmonogram tego, które filmy muszę zobaczyć. „Gangster Squad” nie
jest nie wiadomo jak dobrym filmem, ale w jakiś magiczny sposób przywrócił mi tą
świadomość, że kino to też zabawa. W taką grupę produkcji wpisuje się z
pewnością „Wielki Gatsby”, gdyż jest to niewątpliwie wspaniałe i olśniewające widowisko, ale nie myślcie sobie, że nazwę go wydmuszką, bo
absolutnie nią nie jest.
Jest kolorowo i tak dalej, ale naprawdę nie brakuje
scen opartych na (świetnej) grze aktorskiej, kiedy to na efekty i scenografię prawie, że
nie zwraca się uwagi. Nie wiem skąd te opinie, że jedyne co się pamięta z seansu to kolory i głośną muzykę. Są imprezy, ale nie jest ich wcale dużo i nie są tym co głównie wyniosłam z filmu. Sceny, które najbardziej zapadły mi w pamięć to rozmowy Gatsby’ego i Carrawaya, świetna scena w hotelu czy ta w domu
Carrawaya przed przyjściem Daisy (ich pierwsze spotkanie). Dobrze napisane i super zagrane. To , że
przepych, że kicz, że dużo i głośno to już wiecie. Ale czy przysłoniło mi to
treść? Jeszcze raz piszę - absolutnie nie. Więcej uwagi przykuwała wręcz powalająca gra DiCaprio. Ciekawym doświadczeniem była zmieniająca się wciąż moja opinia o Gatsbym. Na początku tyle plotek, rozmów o nim.. Umierałam już z ciekawości żeby zobaczyć kim jest ten Gatsby i marzyłam, żeby już usłyszeć jak mówi! Gdy widzimy go, kiedy się po raz pierwszy się uśmiecha i słuchamy słów zachwyconego Carraway kiedy to go opisuje - cudo. Później dowiadujemy się co nieco o jego przeszłości, mamy chwilami mieszane uczucia, ale wciąż jesteśmy omotani i czekamy by dowiedzieć się więcej o tym wyjątkowym i mimo, że wygadanym to zarazem tajemniczym mężczyźnie, który wzbudza w nas cały wachlarz emocji. Z czasem zrozumiałam ideę jego bohatera, to w co wierzy, to jak myśli. Dawno nie czułam, pod koniec produkcji, że znam kogoś tak dobrze. Jego
marzenia, wiara i cała historia jego osoby po prostu mnie wzruszyły.
To, że
DiCaprio jest dobrym aktorem chyba nie budzi wątpliwości. Jednak.. No właśnie,
od pewnego czasu odnosiłam wrażenie, że nie zaskakuje i nie pokazuje wiele nowego. Nadal
pamiętam świetne role w „Co gryzie Gilberta Grape’a”, „Chłopięcym świecie” czy rewelacyjny dosłownie popis aktorstwa w „Całkowitym zaćmieniu”. Rolę w „Romeo i
Julii” oraz „Titanicu” też można zaliczyć do bardzo dobrych. Jednak patrząc na ostatnie 10 lat (oprócz "Infiltracji") nigdzie mnie nie zaskoczył. Te nagradzane jak
„Aviator” i „Krwawy diament” z pewnością są porządnymi występami, ale nie na
tyle aby wychwalać to co robił DiCaprio. „Incepcja” nieźle i tyle,
„Wyspa tajemnic” trochę lepiej, „Django” czegoś zabrakło, pozostawił mnie z
niedosytem (jednak ciekawy występ, super, że tam zagrał). Jeszcze w między czasie rewelacyjna „Droga
do szczęścia”, gdzie naprawdę dobrze się spisał, jednak pozostał w cieniu Kate
Winslet. No, ale wreszcie - stało się. Wreszcie doczekałam się filmu, gdzie nie
mogłam oderwać od niego oczu i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że był najlepszym punktem
produkcji! Był naprawdę fenomenalny.
Kiedy Carey
pojawiła się po raz pierwszy na ekranie byłam naprawdę pod wrażeniem. Z czasem
jednak jej ciągle zmartwiona mina i wilgotne oczy zaczęły być może nie to, że
nudne, ale po prostu przestały robić wrażenie, szczególnie, że DicCaprio z
czasem się rozkręcał pozostawiając resztę obsady daleko za sobą. Mimo wszystko
będę ją raczej pozytywnie wspominać, chociaż nie jest to występ na poziomie tego z "Była sobie dziewczyna" czy nawet z "Najlepszego". Za to chyba nigdy nie przekonam się do Isly
Fisher i chyba zawsze będzie mnie irytował jej pusty wzrok. Wybaczcie, naprawdę
po prostu nie mogę. Chociaż podobny problem miała z Jessem Eisenbergiem, a po
kilku produkcjach jakoś się przekonałam na tyle, że jego nazwisko mnie już nie
odstrasza. W każdym razie Isla może i pasowała do roli, ale mnie zwyczajnie
drażniła. Powinnam powiedzieć coś o Maguire. Z jeden strony jako taki raczej bierny obserwator spisał się dobrze, z drugiej chciałoby się, żeby jego bohater miał więcej charakteru czy czegokolwiek co sprawiłoby, że można więcej o nim powiedzieć czy lepiej zapamiętać tą postać. Oczywiście czym była by recenzja Gatsby'ego bez kilku słów o tym z czego
film wręcz zasłynął czyli soundtracku. Dla mnie bez chwili zastanowienia
absolutnie najlepszym prezentem jest obecność Jacka White’a (genialny cover!). Myślę,
że nie muszę tłumaczyć. Na liście jest wielu znanych
muzyków, ale wiadomo.. Jeden z kilkunastu najlepszych gitarzystów wszech czasów
i tak dalej. Oczywiście robi ogromne wrażenie zgromadzenie koło siebie Beyonce,
Florence and the Machine, Sia (nie umiem odmienić) i popularnej od pewnego
czasu Lany del Rey (ma lepsze piosenki, ale ta też okej). Mimo, że nie moje
klimaty to dobra robota will.i.am, bardzo fajne „Bang Bang”. Warto też
wspomnieć o ciekawym i przyjemnym remixie „Crazy In Love”.
Długo myślałam, że jestem raczej staroświecka, jeśli chodzi o filmy. Produkcje z efektami specjalnymi, wybuchami czy głośną muzyką.. Nie, nie.. To nie dla mnie. Jednak zauważam u siebie jakąś zmianę. Z nowszych produkcji nasuwają mi się 3 tytuły, gdzie stare pokazano w jakiś nowatorski sposób. „Anna Karenina”, „Gangster Squad” i właśnie „Wielki Gatsby”. Wszystkie 3 są w pewien sposób eksperymentami i wszystkie 3 niesamowicie przypadły mi do gustu. Jestem za odświeżaniem literatury w taki sposób jak zrobił to Luhrmann czy Wright w zeszłym roku. Lubię taką odwagę, takie pomysły i taki przepych. Zdecydowanie i konsekwentnie wyreżyserowany, a zarazem piękny film (ach ten pałac, ach ten Nowy Jork!). Odważne, udane pomieszanie stylu retro i nowoczesnego. Scenariusz, dialogi, gra tak samo świetne i wcale nie na gorszym poziomie niż ta cała otoczka. Do tego mnóstwo emocji. No a tak na koniec pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy po seansie: Wielki DiCaprio :)
tutaj znajdziecie bardzo fajny filmik o efektach specjalnych w filmie
Genialny film, wspaniały DiCaprio, piękna strona wizualna i fenomenalna ścieżka dźwiękowa (mogę jej słuchać w kółko)! Przeczytałam książkę po seansie i uważam, że jest bardzo podobna do swojej adaptacji.
OdpowiedzUsuńSam film podobał mi się średnio, chyba przez wzgląd na średnią grę aktorską...poza DiCaprio, oczywiście, który zagrał niesamowicie! Psychika jego postaci była ukazana naprawdę świetnie, akurat ten aspekt mnie zachwycił.
OdpowiedzUsuńLuhrmann zrobił typowy dla siebie film:kolorowy,ocierający sie o kicz,pełen muzyki i świateł...jesli ktoś spodziewał sie czegoś innego to pytanie brzmi dlaczego.Ja np.wiedziałam co przyjdzie mi ogladać i nie zawiodłam sie.
OdpowiedzUsuńCo do DiCaprio to własciwie jego karierę podzieliłabym na dwa etapy:produkcji przed 2000 rokiem i po 2000 roku.Aż do "Niebianskiej plaży"(z "Niebiańską plażą"włącznie)jego role i gra były melodramatyczne,potem dostawał już bardziej męskie role.oczywiście nie każdy może sie ze mną zgodzić i nie każdemu może to odpowiadać.
Pozdrawiam