rok: 2013
reżyseria: Ruben Fleischer
scenariusz: Will Beall
W lutym robiłam przegląd filmów z Ryanem Goslingiem (tutaj). Akurat do kin wchodziło
„Gangster Squad”, przy którym wtedy napisałam: „Zwiastun nie przekonał mnie aby udać się do kina. W trailerze
dostrzegłam brak realizmu. Dużo sztuczności, efektów specjalnych w filmie,
którego akcja toczy się w latach 40-stych w mojej opinii nie jest najlepszym
pomysłem. Przeczytałam, że celem było właśnie połączenie nowoczesności i
tradycji. Nieprzychylne recenzje utwierdziły mnie w przekonaniu by darować
sobie ten film.” Zawsze uważałam, że film gangsterski to film gangsterski i
jakoś ta nowoczesna wizja mnie przeraziła. Wszyscy tak się nad nim znęcali, że
w końcu nawet plakat zaczął mnie odstraszać. Po seansie stwierdzam: to wszystko
bzdury. Widzicie tych panów obok? Wymiatają.
Szybko przenosimy się (naprawdę przenosimy!) do Los Angeles,
gdzie poznajemy bezwzględnego, wręcz szaleńca – gangstera Mickey’ego Cohena (Sean
Penn). Narkotyki, burdele, kasyna.. Bezkarny , coraz bardziej pewny swojej
władzy Mickey chce więcej i więcej. Może i tak by było, bo większość urzędników,
polityków i policjantów została przez niego przekupiona, jednak nie wszyscy
zgadzają się na to by Cohen rządził miastem. Komendant Parker (Nick Nolte)
zleca jednemu z ostatnich, dążących do sprawiedliwości, nieprzekupnych policjantów Johnowi O’Marze (Josh Brolin) potajemne
zebranie grupki osób, która wszelkimi możliwymi sposobami ma wykurzyć Cohena z
miasta. Gangster Squad, bo tak ekipa zostaje nazwana składa się m.in. z
kierowanego prywatnymi pobudkami Jerry’ego Wootersa (Ryan Gosling) i wyborowego
strzelca Maxa Kennarda (Robert Patrick). Dodatkowo O’Mara spodziewa się
dziecka, a Jerry spotyka się z piękną Grace Faraday (Emma Stone) – dziewczyną Cohena…
Scenariusz zainspirowany prawdziwą historią (większość faktów jest znacznie
zmieniona, artykuł o prawdziwym Cohenie tutaj).
Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam film z tak świetną
scenografią. Wszystko wręcz wymuskane - ubrania, meble, kluby.. Wszystko! Naprawdę
fantastycznie to wygląda. Tak samo bardzo dobre praca kamer. Podczas pościgu co
chwilę inne ujęcia, głównie one zapadły mi w pamięć, ale było tego więcej. Widać,
że nikt pieniędzy nie oszczędzał. Zresztą całość jest bardzo dynamiczna. Szykujcie
się na dużo strzelanek i szybkie tempo. Z ręką na sercu - obejrzałam go jednym tchem. Jeśli
gardzicie sztucznością i efektami specjalnymi to sobie darujcie, bo jedyne
słowo jakiego użyjecie po seansie to „tandeta”. Ja tam lubię rozmach w takim
wydaniu, takie przerysowane i już. Niżej
napisałam dużo o grze aktorskiej, która stoi na bardzo wysokim poziomie, ale
coś o czym muszę jeszcze wspomnieć to… humor. Tego akurat się nie spodziewałam
po produkcji, a jednak. Kilka naprawdę zabawnych scen, głównie w wykonaniu
Goslinga. No i muzyka.. Nie zrażajcie się tymi mocnymi dźwiękami w zwiastunie.
Trochę przesadzili i za bardzo napakowali go.. wszystkim. A muzyka jest bardzo przyjemna.
Nie wiem czy najlepsza, ale jedna z moich ulubionych ról Goslinga. Zapomnijcie o tym milczącym,
tajemniczym Goslingu. Tutaj nikt nie próbował robić z niego twardziela, tylko
po prostu zagrał… lalusia. No i się sprawdził. To jego naprawdę bardzo dobra
rola. Ciekawa, fajna postać, a do tego po prostu zabawna. Wielokrotnie szczerze
się zaśmiałam podczas seansu, a tego akurat po tej produkcji się nie
spodziewałam! Jak widać zaskoczyła na wielu płaszczyznach. Nie wgłębiajcie się
w to, ale ciągle nasuwa mi się na język "stary Gosling". Genialna rola,
świetnie zagrał, daawno nie widziałam go w tak dobrej formie. Role w "Drugim
obliczu" i "Tylko Bóg Wybacza" poszły przy tej w niepamięć. Nie
wiem czy stanie się kiedyś moją ulubioną aktorką, ale uwielbiam Emmę Stone. Mimo, że nie było zbyt
wiele czasu by zgłębić graną przez nią postać to wystarczyło to by zostać
przekonanym. Odniosłam znowu wrażenie jakby w ogóle nie grała, to wszystko u niej jest
takie naturalne i wypada znakomicie. Cały czas pamiętam jej świetny występ w „Służących”.
Ten był zupełnie inny, ale równie dobry. Była naprawdę magnetyzująca. To
jeszcze nie jest „to”, ale oby tak dalej, a Emmę będzie można z czystym sumieniem nazwać jedną z najlepszych młodych aktorek.
W roli głównej jako sierżant John O’Mara (który stworzył
Ganster Squad) pojawił się Josh Brolin.
Aktor od pierwszych sekund przykuwa uwagę, jest świetny. Potrzebowałam kilku
minut, by przypomnieć sobie, że grał w „To nie jest kraj dla starych ludzi”,
gdzie notabene podobał mi się nawet bardziej niż Bardem. Nicka Nolte powiem szczerze nie poznałam. Poważnie. Zorientowałam
się, że to on gdzieś w połowie filmu. Poprawna rola. Małe, ale jakie miejsce
znalazł w filmie dla siebie Michael Pena
(kolejna dobra rola po „Bogowie ulicy”)
oraz Robert Patrick. No i teraz ten,
który miał największe pole do popisu w roli, w której powinien powalić, dać się
ponieść i pokazać szaleństwo Cohena - Sean
Penn. To na
pewno nie są jego maksymalne możliwości. Może nie do końca
pasował do roli? Ja wiem, że tu wszystko jest nieco przerysowane, ale hmm...
jego groteskowość po prostu mi się nie spodobała. Wpadając w szał, kiedy wali
ręką w stół liczyłam na to, że chociaż odrobinkę zrobi to na mnie wrażenie, ale
nic. Poprawnie, parę dobrych momentów, ale byli lepsi. Niestety nie podpiszę
się pod głosami za tym, że ten film należy do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz