oryginalny tytuł: Neighbors
rok: 2014
reżyseria: Nicholas Stoller
scenariusz: Andrew J. Cohen,
Brendan O’Brien
Sąsiedzkie wojny zawsze przyjemnie ogląda się na dużym ekranie. Od razu
przypomina się jakiś osobnik zza ściany uprzykrzający życie nadmiernym hałasem
lub zbyt wrażliwym uchem. Złośliwości i nowe pomysły na odegranie się zawsze
śmieszą. Tym razem twórcy postawili na klasykę – ostro imprezujący
młodzieńcy kontra rodzinka z niemowlakiem.
Umięśniony Efron przewracający mięso na grillu. Najczęściej to zdjęcie
pojawia się przy recenzjach nowej komedii Nicholasa Stollera. Zalatujący letnim
blockbusterem film został całkiem dobrze przyjęty w Stanach zarówno przez
widzów jak i krytyków. W zeszłym miesiącu Efron otrzymał nawet nagrodę. Nie,
nie za rolę. Za najlepszą klatę, a dokładnie najlepszy występ bez koszulki, ale
zawsze coś. Okazuje się, że kaloryfer nie jest jego jedynym atutem. W roli
powściągliwego, nieco… no po prostu przygłupiego dyrektora bractwa Delta Psi
Beta wypada naprawdę przyzwoicie. Mimo, że większość osób nadal pamięta go
radośnie tańczącego na szkolnych korytarzach w disnejowskiej serii "High
School Musical" to powoli zdziera on z siebie nieszczęsną łatkę (i ciuchy
- mam nadzieję, że nie zostanie mu przyklejona nowa) i wybiera całkiem sensowne
produkcje. Ta rola (w porównaniu do np. „Pokusy”) nie będzie oczywiście krokiem
w przód w jego karierze, ale za to bardzo przyjemnym i udanym przystankiem. Drugim
panem, którego możemy oglądać w „Sąsiadach” jest komik z krwi i kości Seth
Rogen, który w podobnym sposób co zawsze jako misiaczek naturalnie rozbawia
widzów. Oprócz nich brat najbardziej wszechstronnego, zapracowanego i
nieodgadnionego aktora młodego pokolenia Jamesa Franco, czyli młodszy, jeszcze
średnio w Polsce kojarzony Dave Franco. Ta też trójka imprezuje, walczy i
zabawia nas przez półtorej godziny. A jak im idzie? Naprawdę dobrze, chociaż to
Rose Byrne wiedzie prym. No i Ike Barinholtz, ale to taki mój osobisty ulubieniec.
Już teraz wiem, że w moim podsumowującym rok rankingu nie będzie to komedia
roku, chociaż na pewno jedna z lepszych. Niestety, ale soczysty zwiastun okazał
się nie przedsmakiem, a esencją filmu. To co zaskakuje (czy na plus czy minus
sami musicie ocenić) to wulgarność. Bez oporów, ostro, głośno i bardzo amerykańsko.
Mimo, że nie jest to humor, który najbardziej lubię i produkcja nie do końca mi leży to nie mogę
jej odmówić najważniejszego – tak jak większość sali śmiałam się prawie non
stop, nawet na tych odważnych, chwilami balansujących na granicy dobrego smaku
scenach.
Szczerze mówiąc myślałam, że przez cały film będziemy oglądać pojedynek
na pomysły jak uprzykrzyć życie drugiej stronie. Wyglądało to trochę inaczej. W zwiastunie pokazano niestety większość
działań wojennych. Całkiem dużo czasu poświęcone jest życiu i „filozofii”
bractwa. Wewnętrzne konflikty czy rytuały zajmują dobrych kilka scen. Zwyczaje
bardzo specyficzne i tak przerysowane i wymyślne, że chwilami niewiadomo czy
nadal śmieszne czy już żenujące. Za to gdy jest impreza jest dobrze. Bardzo
głośna muzyka, fluorescencyjne kolory – pikantnie i konkretnie. Innym
poruszanym w komedii aspektem jest dojrzewanie – zarówno jeśli chodzi o
małżeństwo, które wchodzi w nową fazę życia, jak i dorastających braci i
zmieniający się ich system wartości. Jest to film mocno przegadany. Tak
naprawdę oprócz wyżej wymienionych wątków przez jego połowę podekscytowane
małżeństwo wymienia pomysły na to jak się zachować, co powiedzieć, co zrobić i
jak dokopać bractwu. Przekrzykują się i jak narwani rzucają w powietrze każdą
uwagę i myśl, która im przyjdzie do głowy. Chwilami już za długo, już za dużo,
ale finalnie wysłuchiwanie ich chaotyczych rozmów kończyłam z uśmiechem.
Mimo, że jest to produkcja wulgarna, do granic możliwości wyluzowana i mocno zakrapiana to koniec końców po prostu… moralizuje. To wręcz mały pomnik postawiony instytucji małżeństwa i pokazujący co się stanie ze niegrzecznymi studentami, którzy w ręce mają częściej skręta niż książkę. Oprócz tych minusików i tego, że jak zwykle jesteśmy bawieni żartami, które już gdzieś tam kiedyś były (no może oprócz pokazania wyjątkowo mało subtelnie tych ciemniejszych stron macierzyństwa) to tak jak się zapowiadało jest to dobra komedia, chociaż jedna z tych ostrzejszych. Rodzice z pewnością będą kibicować młodej parze przypominając sobie własne doświadczenia z okresu niemowlęcego, a młodsi widzowie zabalują z bractwem.
Mimo, że jest to produkcja wulgarna, do granic możliwości wyluzowana i mocno zakrapiana to koniec końców po prostu… moralizuje. To wręcz mały pomnik postawiony instytucji małżeństwa i pokazujący co się stanie ze niegrzecznymi studentami, którzy w ręce mają częściej skręta niż książkę. Oprócz tych minusików i tego, że jak zwykle jesteśmy bawieni żartami, które już gdzieś tam kiedyś były (no może oprócz pokazania wyjątkowo mało subtelnie tych ciemniejszych stron macierzyństwa) to tak jak się zapowiadało jest to dobra komedia, chociaż jedna z tych ostrzejszych. Rodzice z pewnością będą kibicować młodej parze przypominając sobie własne doświadczenia z okresu niemowlęcego, a młodsi widzowie zabalują z bractwem.
Bardzo chętnie obejrzę ten film, pomimo wspomnianej wulgarności czy wyluzowania - czasami muszę odmóżdżyć się. ;-)
OdpowiedzUsuńPod tym kątem jak najbardziej się sprawdza :)
UsuńObejrzę ze względu na Rose Byrne. Lubię tę aktorkę, w dodatku piszesz, że wiedzie prym, więc czuję że się nie zawiodę.
OdpowiedzUsuńOj była świetna :) Jej bohaterka jest nieco przerysowana, ale jakże urocza :) Daje czadu!
Usuń