"Ostatni termin" - recenzja








dramat/kryminał
oryginalny tytuł: Deadline - U.S.A.
rok: 1952
reżyseria: Richard Brooks
scenariusz: Richard Brooks

Dzięki warszawskiemu kinie Iluzjon obejrzałam jeden z mniej znanych filmów z Bogartem, którego zapewne gdyby nie cykl „aktorskie portrety” nigdy bym go nie poznała. Nie wiem skąd tak mała popularność – kryminał ten wyreżyserował Richard Brooks („Kotka na gorącym, blaszanym dachu”), a obok Bogarta w filmie pojawia się m.in. Kim Hunter („Tramwaj zwany pożądaniem”) i Ed Begley („Dwunastu gniewnych ludzi”). Mimo, że mało kto o nim słyszał okazało się, że jak zwykle produkcja z Bogiem mnie nie zawiodła i to nie tylko dzięki jego wspaniałej roli.

Bogart jak zwykle walczy ze światem przestępczym, jednak tym razem jako nieugięty naczelny dziennika „The Day”. Dla gazety, która ma zostać sprzedania ostatnią deską ratunku staje się odważne opisanie działań miejscowego przestępcy. Ed Hutcheson stawia wszystko na jedną kartę i wraz z innymi pracownikami poświęca się śledztwu na własną rękę.


Porównując go nie tylko ze starszymi produkcjami, ale także ze współczesnym kinem jest to jeden z lepszych filmów pokazujących kulisy pracy w redakcji, a oglądając go w 2015 roku jest dodatkowo ciekawostką na temat funkcjonowania wydawnictw w ówczesnym okresie. Kulisy dziennikarstwa, zasady jakimi rządzi się ta sfera i ogólny klimat (aż czuć zapach świeżutkiej, dopiero co wydrukowanej gazety) wypadają naprawdę interesująco i naturalnie. Ubarwienie tego nutką noir oraz rozwalającymi przeciwników, szczerymi i ironicznymi komentarzami Hutchesona (powodującymi wielokrotnie pojawienie się szerokiego uśmiechu na mojej twarz) sprawiło, że to naprawdę bardzo dobra produkcja.

Jednak tym razem Bogart nie gra tak idealnie, co do sekundy rozpisanej postaci – zawsze mającej odpowiedź na każde pytanie i rozwiązanie wydawałoby się nierozwiązywalnego problemu. Ma serce, duszę i nie wszystko mu wychodzi, jednak fascynuje i zgarnia dla siebie całe ekranowe miejsce, jak zawsze (chociaż drugoplanowe postacie nie zostają wcale daleko w tyle). Bezkompromisowy i charyzmatyczny redaktor jest więc nieco inną rolą Bogiego, chociaż naznaczoną charakterystycznymi cechami, za które kochamy granych przez niego bohaterów.

Bogart ma na koncie nieco lepsze filmy, ale „Ostatni termin” jak większość produkcji z jego filmografii jest jak najbardziej wart obejrzenia. To zgrabnie nakręcony, dynamiczny i wciągający hołd oddany dziennikarzom.

4 komentarze:

  1. Nie oglądałam jeszcze, ale będę mieć na uwadze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla Bogarta z chęcią zobaczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi interesująco :) Mam w planach obejrzenie kilku filmów z Bogartem, więc i ten uwzględnię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepadam za starymi filmami, ale kto wie, może kiedyś obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń