Kolejny nietuzinkowy film Tima Burtona na podstawie powieści Roalda
Dahla z 1964 roku to słodko-gorzka bajka z osobliwym humorem, piękną
scenografią i genialnym Deppem, która bawi, straszy i uczy.
Zima, nieznane bliżej, chłodne
fabryczne miasto na skraju którego stoi kopnięta chatka z dziurawym dachem, w
której wraz z rodziną bez grosza przy duszy mieszka całkiem przeciętny chłopiec
– Charlie Bucket. Po drugiej stronie miasta mieści się fabryka czekolady (pięćdziesiąt
razy większa od największej na świecie), której właścicielem jest genialny,
dawno niewidziany czekoladowy innowator– Willy Wonka. Niespodziewanie umieszcza
on w kilku czekoladach bilety dzięki którym piątka dzieci dostaje
niepowtarzalną szansę wejścia do owianej tajemnicą, legendarnej fabryki.
Szczęściarzami zostają mocno zaokrąglony rudzielec, rozpuszczona do granic
możliwości, rozkapryszona przyczepiona do tatusia niczym guma do podeszwy
angielka, mistrzyni w karate i żuciu gumy, będąca wymuskaną kopią mamy, sprytny
maniak gier komputerowych i oczywiście tytułowy Charlie. Przerysowane postacie
są przedstawicielami różnych (w większości grzesznych) typów ludzkich.
Cała piątka wraz z opiekunami w blasku fleszy przekracza próg fabryki, gdzie wprowadzają ich na maksa kiczowate zabawki śpiewające powitalną piosenkę i tańczą wesoło po to by na koniec spłonąć. Nagle pojawia się podekscytowany widowiskiem sam Willy Wonka i wita uczestników szczerząc zęby równe i białe jak klawiatura fortepianu wzbudzając swoją ekstrawersją i głupawym śmiechem bardzo mieszane uczucia gości. Wchodząc do środka nie mają pojęcia, że dostaną porządna lekcję życia, którą bez wątpienia na długo zapamiętają.
Film pełen jest kontrastów, zimne ulice miasta, a po chwili łóżko z dziadkami Charliego z kominkiem w tle, słodkie wiewiórki z puszystymi ogonkami i wielkimi, uroczymi ślipiami w ciągu kilku sekund potrafią się przeistoczyć w bezwzględne stwory. W filmie opartym na schematach, jasny przekaz (tych którzy są źli spotka kara, musimy wspierać rodzinę, bo bez niej nie będziemy szczęśliwi) przeplatany jest z niekonwencjonalnym zachowaniem Wonki i wydarzeniami w fabryce, tworząc wyważoną całość. Spłycając – odwieczna walka dobra ze złem zaserwowana na słodko w niebanalny sposób. Na pochwałę zasługują genialne, rytmiczne i do tego bardzo pouczające piosenki wykonywane przez importowanych z Umpalandii, odzianych w lateks sumiennych pracowników fabryki (swoją drogą można ich tylko pozazdrościć), którzy przy okazji wykonują do granic możliwości kiczowatą, jednak chwilami rozbrajającą choreografię taneczną. Można też nacieszyć oczy niecodziennymi widokami jak czekoladowy wodospad czy owca z watą cukrową zamiast wełny – pomysły dość wyświechtane, lecz zgrabnie wpasowane w konwencję całej fabryki. Pomimo wszystkich tych słodkości w fabryce cały czas czuć nastrój grozy.
Kolejna wybitna kreacja Johnnego Deppa – genialna mimika, którą Willy Wonka przekazuje więcej niż za pomocą swojego staroświeckiego języka. Z żenującym poczuciem humoru, nieco szajbnięty, bezwzględny, a przy tym wrażliwy, z traumą z dzieciństwa tak wielką, że słowo rodzice nie przechodzi mu przez gardło. Jako syn dentysty pozbawiony w dzieciństwie radości jedzenia słodyczy, zgodnie z zasadą na złość babci odmrożę sobie uszy stworzył czekoladowe imperium. Każdy szczególik na ekranie jest dopieszczony łącznie z (zainspirowaną bobem gitarzysty Rolling Stonesów) fryzurą Deppa, dlatego oglądając film kilka razy, nadal łechcze nasze oczy. To nie jest zwykła fabryka, ale kraina, która bawi, cieszy oko (i podniebienie), ale i uczy. Przeurocza, a przy tym straszna i bezwzględna (jak sam tajemniczy Willy Wonka, którzy ze słodkim uśmieszkiem i słabo skrywaną przyjemnością obserwuje jak mali goście przez swoje grzeszki sami sobie przycierają nosa). Film dla młodszych i starszych widzów, trudno powiedzieć dla kogo bardziej.
Cała piątka wraz z opiekunami w blasku fleszy przekracza próg fabryki, gdzie wprowadzają ich na maksa kiczowate zabawki śpiewające powitalną piosenkę i tańczą wesoło po to by na koniec spłonąć. Nagle pojawia się podekscytowany widowiskiem sam Willy Wonka i wita uczestników szczerząc zęby równe i białe jak klawiatura fortepianu wzbudzając swoją ekstrawersją i głupawym śmiechem bardzo mieszane uczucia gości. Wchodząc do środka nie mają pojęcia, że dostaną porządna lekcję życia, którą bez wątpienia na długo zapamiętają.
Film pełen jest kontrastów, zimne ulice miasta, a po chwili łóżko z dziadkami Charliego z kominkiem w tle, słodkie wiewiórki z puszystymi ogonkami i wielkimi, uroczymi ślipiami w ciągu kilku sekund potrafią się przeistoczyć w bezwzględne stwory. W filmie opartym na schematach, jasny przekaz (tych którzy są źli spotka kara, musimy wspierać rodzinę, bo bez niej nie będziemy szczęśliwi) przeplatany jest z niekonwencjonalnym zachowaniem Wonki i wydarzeniami w fabryce, tworząc wyważoną całość. Spłycając – odwieczna walka dobra ze złem zaserwowana na słodko w niebanalny sposób. Na pochwałę zasługują genialne, rytmiczne i do tego bardzo pouczające piosenki wykonywane przez importowanych z Umpalandii, odzianych w lateks sumiennych pracowników fabryki (swoją drogą można ich tylko pozazdrościć), którzy przy okazji wykonują do granic możliwości kiczowatą, jednak chwilami rozbrajającą choreografię taneczną. Można też nacieszyć oczy niecodziennymi widokami jak czekoladowy wodospad czy owca z watą cukrową zamiast wełny – pomysły dość wyświechtane, lecz zgrabnie wpasowane w konwencję całej fabryki. Pomimo wszystkich tych słodkości w fabryce cały czas czuć nastrój grozy.
Kolejna wybitna kreacja Johnnego Deppa – genialna mimika, którą Willy Wonka przekazuje więcej niż za pomocą swojego staroświeckiego języka. Z żenującym poczuciem humoru, nieco szajbnięty, bezwzględny, a przy tym wrażliwy, z traumą z dzieciństwa tak wielką, że słowo rodzice nie przechodzi mu przez gardło. Jako syn dentysty pozbawiony w dzieciństwie radości jedzenia słodyczy, zgodnie z zasadą na złość babci odmrożę sobie uszy stworzył czekoladowe imperium. Każdy szczególik na ekranie jest dopieszczony łącznie z (zainspirowaną bobem gitarzysty Rolling Stonesów) fryzurą Deppa, dlatego oglądając film kilka razy, nadal łechcze nasze oczy. To nie jest zwykła fabryka, ale kraina, która bawi, cieszy oko (i podniebienie), ale i uczy. Przeurocza, a przy tym straszna i bezwzględna (jak sam tajemniczy Willy Wonka, którzy ze słodkim uśmieszkiem i słabo skrywaną przyjemnością obserwuje jak mali goście przez swoje grzeszki sami sobie przycierają nosa). Film dla młodszych i starszych widzów, trudno powiedzieć dla kogo bardziej.
Daję próbkę wyśmienitej muzyki skomponowanej przez Danny'ego Elfmana (i jak przeczytałam w jakieś recenzji "psychodelicznego" tańca Oompa Loompów):
fantasy/familijny
oryginalny tytuł: Charlie and the Chocolate Facory
rok: 2005
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: John August
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz