"Albert Nobbs" - recenzja



dramat
rok: 2011
reżyseria: Rodrigo Garcia
scenariusz: Glenn Close, John Banville, Istvan Szabo, Gabriella Prekop

O produkcji „Albert Nobbs” było głośno przez nominację do Oscara dla Glenn Close za rolę pierwszoplanową. W związku z tym, że ostatnio mam wielki apetyt na filmy kręcone w Wielkiej Brytanii lub okolicach, a w obsadzie oprócz wspomnianej Close widnieją takie nazwiska jak Wasikowska i Taylor-Johnson postanowiłam zdecydować się na tą opartą na sztuce produkcję. Wydawało mi się, że jeśli nie powali mnie wychwalana rola to przynajmniej obejrzę coś ciekawego, bo nie na co dzień ogląda się filmy o takiej tematyce. Niestety ani to ani to nie okazało się takie jak liczyłam.

Albert Nobbs jest niskim, wyciszonym, zamkniętym, ale lubianym przez wszystkich i fachowym  pracownikiem hotelu. Albert ma swój mały pokoik, ma niemałe oszczędności i ma tajemnicę. Tak naprawdę jest kobietą. Pewnego dnia poznaje malarza Huberta, po rozmowie z którym zaczyna myśleć coraz więcej o swojej przyszłości. Do marzenia posiadania własnego sklepu dochodzi świadomość, że przecież też może założyć rodzinę, która okazuje się idealnym dopełnieniem wizji jego przyszłego życia.


Szczerze mówiąc jestem troszkę zawiedziona. Najczęściej nawet jak film jest nudnawy, ale inne elementy są takie jak potrzeba (muzyka, scenografia, gra) to naciągam ocenę, ale tutaj zaokrąglę w dół i dam 6/10. Historia teoretycznie poruszająca, bardzo intymna, bije od niej taka szczerość, jest ona wręcz rozbrajająca, lecz to wszystko wyszło jakieś takie oschłe i… nijakie. Nijakie było życie Alberta to prawda, co też ujęto, tą monotonię, lecz przez to cały film stał się taki, a to już niedobrze. Sama postać Alberta Nobbsa jest niewątpliwie przejmująca, ale… gra Glenn Close. Zagrana ciekawie i konsekwentnie rola. Rozumiem, że taki był zamysł, zagrała postać dobrze, ale jej gra zwyczajnie nie robi wrażenia. Przez większość seansu czułam ogromne współczucie dla bohatera, lecz potem gdzieś ono zniknęło i pojawiło się po prostu znużenie. W każdym razie ta świadomość nominacji do Oscara sprawia, że oczekujemy czegoś więcej. Ładnie pokazana tamta epoka, scenografia, kostiumy. Jednak cały film ma w sobie coś... przezroczystego. Monotonia życia pracowników hotelu udziela się widzowi.


Tematyka interesująca, oryginalny temat dziwacznego człowieka, który zmienił siebie i swoje życie dostosowując się lub zmieniając pod wpływem różnych okoliczności, żyjąc wśród ludzi, ale nie z nimi. Tłamsząc w środku emocje, a raczej resztki emocji, bo Albertowi udało się przydeptać emocje, które towarzyszą nam tu i teraz i zastąpić je marzeniami tego jak będzie. Myślę, że dla wielu osób jest to ważny film, bo opowiada o alienacji, o tożsamości płciowej i nie tylko. Mi zabrakło może jakiejś dosłownie szczypty humoru, czego spodziewałam się po jednej z początkowych scen. Może powinni jeszcze bardziej zagrać na uczuciach widzów albo wprowadzić coś innego co doda „kopa” tej produkcji. Rzadko to mówię, jestem doceniającym i widzącym nawet w słabszych produkcjach atuty widzem, ale naprawdę wątek romansu Helen i Joe już tak oklepany i w taki też sposób „z obowiązku” przedstawiony, że trudno nie czuć się znudzonym.


Mam wrażenie, że gdyby nie atrakcja, którą jest niewątpliwie Glenn Close grająca mężczyznę to nie byłoby tak dobrze. Wyobraźcie sobie, że no nawet Glenn Close gra tutaj nie wiem, sprzątaczkę. Też odkłada pieniądze, też ma marzenia. Nie było by tylu zachwytów. Film na pewno trochę ujmuje, ale nie tego się spodziewałam. Początek był przyjemny, zaintrygował mnie bardzo, lecz z czasem było coraz gorzej. Jest to na pewno ciekawa pozycja, ale ani mnie nie wzruszyła i nie przejęłam się tak jak powinnam, ani nie byłam pod szczególnym wrażeniem niczyjej gry. Close grała według mnie głównie (bardzo dobrze) oczami, ale mimo, że dobra to nie jest to rola, którą zapamiętam. Mia Wasikowska i Aaron Taylor-Johnson dobrze. Piękna scena na plaży, zabawna scena na początku, ciekawy temat i postać, której współczujemy. Skromny, wyciszający film o smutnym człowieku.

5 komentarzy:

  1. Zaraz po seansie wystawiłem 9, bo fakt faktem zaintrygowało mnie to, co działo się na ekranie... Dziwnym trafem nie wiedziałem o czym jest dokładnie film - że Glenn Close facetem?? Dlatego też może wywarł na mnie takie wrażenie, jednak do tej pory uleciał, nie pozostawił po sobie nic - choć pamiętam naprawdę fajną kreację Johnsona, który zwrócił na siebie moją uwagę. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Johnson zagrał na tyle dobrze na ile mógł tą niespecjalnie złożoną postać - tak samo Mia :)

      Usuń
  2. Ja liczyłam na solidną 8, ale miałam całkiem podobne spostrzeżenia, w pewnym momencie zaczęłam się nudzić. Mimo wszystko rola Glenn Close nie była łatwa, dodatkowo Mia Wasikowska (którą lubię) w obsadzie i film oceniłam na 7.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też całkiem zasłużona ocena. Jak pisałam to było dla mnie takie 6,5, ale tym razem zaokrągliłam w dół, bo jednak więcej oczekiwałam.

      Usuń
  3. Miałam bardzo podobne odczucia. Przez cały czas czekałam na jakieś bum, i się nie doczekałam. Można było z tej historii więcej wyciągnąć. Bardzo podoba mi się piosenka Sinead O'Connor do filmu, polecam :)

    OdpowiedzUsuń