"Anna Karenina" - recenzja


dramat/kostiumowy
rok: 2012
reżyseria: Joe Wright
scenariusz: Tom Stoppard

Kręcący dokładnie co dwa lata filmy Joe Wright po czterech latach powrócił do filmu kostiumowego – i bardzo dobrze. Znowu ze swoją sprawdzoną ekipą, jednak tym razem z większą śmiałością i jeszcze większym rozmachem. Kolejna "Anna Karenina" na dużym ekranie okazała się czymś dużo więcej niż następną ekranizacją. Reżyser pokazał, że idzie z duchem czasu, że nie brakuje mu odwagi i wyobraźni, a robiąc to wyznaczył nową jakość w kinie.

Wszyscy aktorzy według mnie zostali bardzo dobrze obsadzeni. Nie ukrywam, że jestem jedną z tych osób, które kochają Keirę za samą jej obecność na ekranie, za jej głos, akcent. Jednak tutaj podobała mi się jeszcze bardziej (niż chociażby w „Pokucie”). Według mnie świetnie pokazane różnorakie emocje podczas pierwszego balu czy w drodze powrotnej do Moskwy „walka z sobą” i zmieszanie, ale też ta niepowstrzymana radość z głębi serca po spotkaniu ukochanego. W drugiej połowie to samo - wszystkie cierpienia i łzy szczere. Nie widziałam Keiry, tylko Annę i bardzo się cieszę, że to ona została wybrana do tej roli. Aaron Taylor-Johnson, którego wcześniej widziałam tylko w "Savages" i w "Najlepszym" przypadł mi do gustu, oj przypadł. Bardzo go czułam w tej roli, czułam charakter Wrońskiego, stworzył go od A do Z.  Mimo pewnej powściągliwości jego postaci nie był on tylko prostym, zapatrzonym w Annę młodzieńcem, ale pełnokrwistym bohaterem. Obsadzenie Jude'a Law w tej roli było dla większości zaskoczeniem, ale dobrze się spisał. Karenin w jego wydaniu dosyć jednowymiarowy, ale ciężko zamieniając taką cegłę w dwugodzinny (a raczej dwie - przynajmniej ja w domu mam takie dwutomowe wydanie) kostiumowy film zgłębić wszystkie oblicza każdej postaci. Mężczyzna, o którym muszę wspomnieć to Matthew Macfadyen w roli Stefy (Darcy z "Dumy i uprzedzenia"). Był świetną "odświeżającą" i zabawną odskocznią od tragicznej postaci Anny i zdystansowanym bohaterem, którego na pewno zapamiętam na długo po seansie.

Praca kamery w tym filmie to mistrzostwo świata. Podziwiamy to z czego Wright już zasłynął, czyli gwałtowne przejścia z np. krajobrazów do maksymalnych zbliżeń. Również wyjątkowo długie ujęcia robią jeszcze większe wrażenie niż w poprzednich produkcjach. To samo tyczy się zbliżeń dłoni (chyba wszyscy zapamiętają scenę z klockami), kiedy to ja kto u Wrighta dłonie ludzi szukają siebie i wręcz łakną. Jednak to nie wszystko, bo szczęka opada gdy kamera długo, długo przemieszcza się, a my jednym tchem oglądamy zmieniającą się wyjątkowo zgrabnie scenografię i kolejne sceny. Jak w dobrze naoliwionej maszynie.

Nie wiem dlaczego tak jest, ale w większości filmy kostiumowe otrzymują ode mnie ocenę 7-8/10 (może jak ktoś się bierze za tego typu film robi to już porządnie albo miałam szczęście nie trafić na gniota?), a jeśli szczególnie mi się podobają to daję 9/10. Niestety w tym akapicie muszę napisać co sprawiło, że nie mogę dać "Annie Kareninie" takiej oceny, chociaż były ku temu przesłanki (i nadal serce dyktuje mi, żeby podwyższyć) ;) Nie wiem co lub kto zawiódł, ale według mnie nie do końca dobrze pokazane jest to stopniowe popadanie w chorobę Anny. Chodzi mi tylko o to, że zabrakło dosłownie jednej czy dwóch scen, które zgrabnie pokazałyby jej przejście na stronę szaleństwa, przez co nie czułam się tak maksymalnie zaangażowana (nie tak mocno jak powinnam) w jej tragedię. Powody niby są ładnie przedstawione (tęsknota za synem, słynne, nieprzyjemne wyjście na salony), jednak dopiero pod koniec gdy urządza kłótnie i siedzi samotna, roztrzęsiona, już w rozsypce, zdaję sobie sprawę z jej złego stanu. Zastrzeżenie mam też do zakończenia - pompatyczne do granic możliwości i trochę za mało czasu poświęcone reakcji Wrońskiego. Zgodzę się z wypowiedzą, którą  przeczytałam, wszystko rewelacyjne tak przez 2/3 (może nawet 3/4 ;), a dalej tylko dobrze (a mogło być lepiej, oj mogło). Wright wyznaczył bardzo wysoki poziom, którego nie udało mu się w mojej opinii utrzymać do samego końca.

Jednym z elementów, który najbardziej podzielił publiczność jest teatralna konwencja. Dla mnie to majstersztyk, zachwycająca precyzja, coś tak genialnego – chylę czoła. Jednak nawet jeśli komuś nie przypadła ta forma do gustu, według mnie nie utrudnia ani nie przysłania w żaden sposób odbioru. Na początku może być szokiem, ale szybko się do niej przywyka. Wielka odwaga, świetny pomysł i jeszcze lepsza realizacja. Jednak mimo, że jest to zupełnie inna odsłona - świeża i oryginalna, to nie jest pozbawiona szacunku dla tradycji. Każda scena wykonana z niebywałym pietyzmem - każda jest jak perełka. Wspomnę jeszcze o tym, że reżyserowi udaje się nie popaść w nadmierną, niefajną patetyczność dzięki „przerywnikom” takim jak np. mężczyzna nagle dmuchający nos czy cała postać brata Kareniny. Zresztą samą teatralnością Wright pokazuje poczucie humoru, wyśmiewając przy użyciu tego typu metafory mentalności społeczeństwa.

Do seansu trzeba na pewno podejść z otwartym umysłem, a osoby mocno przywiązane do książki mogą doznać po prostu szoku. Ja na szczęście tego problemu nie miałam. Są filmy, o których mówię "moje ulubione" i są też takie, które nie wbiły mnie w fotel czy którym wiem, że troszkę zabrakło, ale skradły moje serce. "Anna Karenina" niewątpliwie to zrobiła. Produkcja ma to „coś”, co mnie uwiodło, zaparło dech w piersiach, zachwyciło i oczarowało. Na pewno do niej wrócę. Bardzo, bardzo żałuję, że nie mogłam obejrzeć w kinie."Dumę i uprzedzenie" oceniłam wyżej, ale to po tym seansie jestem pełna szacunku i podziwu dla Joe Wrighta. Prawdziwe widowisko.


Czy ten plakat nie jest cudny?  Wszystkie w tym stylu znajdziecie tutaj.

Przegląd ról Keiry tutaj.

4 komentarze:

  1. O kurcze. Właśnie przypomniałam sobie, że czytałam tylko pierwszą część Anny Kareniny. Muszę to koniecznie nadrobić, a później zobaczyć film, bo również bardzo lubię kostiumowe produkcje, a Keria pasuje do nich idealnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są też inne wersje, podobno lepsze (tak jak np. Dumy i uprzedzenia czy Jane Eyre - też trochę ich jest), ale ja mam jakoś tak, że jak obejrzę już wersję, która mi się podoba to przywiązuję się do niej i nie ciągnie mnie do innych, chociaż może trochę na tym tracę ;)

      Usuń
    2. Wersja z 1948 roku z Vivien Leigh w roli Kareniny jest bardzo dobra :)

      Usuń
  2. Jeżeli chodzi o kostiumy, scenografię itp. to film jest świetny, ale kiedy przeczytałam książkę, zorientowałam się, jak wiele faktów zostało w nim pominiętych, więc wspomnę, że nie polecam go osobom, które chcą oglądnąć go ZAMIAST czytania książki :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń