oryginalny tytuł: Brick
rok: 2005
reżyseria: Rian
Johnson
scenariusz: Rian
Johnson
Rian Johnson, który dziś ma już na koncie razem trzy wyreżyserowane pełnometrażowe produkcje (m.in. „Looper - Pętla czasu”) postawił na oryginalny i odważny debiut. Dźwięcznie brzmiący i intrygujący tytuł „Brick” został zamieniony w Polsce na banalne „Kto ją zabił?”. Czemu nazwę tę produkcję wyjątkową? Reżyser dosłownie przeniósł „Sokoła maltańskiego” do amerykańskiego liceum przy okazji bawiąc się na różne sposoby formą oraz mieszając gatunki i style. Powstało z tego dzieło niezwykłe, nietuzinkowe, chociaż przez swą monotonność momentami nużące i mało przystępne dla szerszej widowni.
Produkcja była
hitem Festiwalu Filmowego w Sundance. Została nagrodzona Nagrodą Specjalną Juty
oraz nominowana do Nagrody Głównej. Rian Johnson garściami czerpie z kina noir.
Twardy, bezwzględny i zawsze skuteczny Brendan przez niegasnące uczucie do
zamordowanej Emily (współczesna, młodzieżowa femme fatale) nie mogąc żyć dalej
bez zamknięcia sprawy i wyjaśnienia kto zabił jego ukochaną podejmuje się własnego
śledztwa. Gordon-Levitt w roli wrażliwego, ale też wręcz psychopatycznie
nieugiętego outsidera tworzy postać jednowymiarową, ale mimo wszystko ciekawą. Brendan
i jego przyjaciel o jakże wymownej ksywie Mózgowiec są niczym Sherlock i
Watson. Zgrani, dopełniający się i konkretni. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na życie
codzienne, słabości czy sentymenty. Jest tylko śledztwo i dążenie do prawdy za
wszelką cenę.
Z początku
wydawało mi się, że jedyną rzeczą urozmaicającą tę zaserwowaną w dosyć
monotonnej i oszczędnej formie historię są montaż i ujęcia. Skoki z
maksymalnego przybliżenia do ujęć z daleka czy innego rodzaju zabiegi
urozmaicają śledztwo młodego Romeo. Przybliżanie i oddalanie niestety mnie
irytowało. Nie wiem jak miało to wyglądać, ale dla mnie nie osiągnięto żadnego
ciekawego efektu. Wyglądało to po prostu amatorsko. Z czasem jednak produkcja
ta robi się coraz… dziwniejsza. Niektóre sceny są rodem z komediodramatu,
chwilami Johnson ociera się też o kryminał, thriller, dramat czy nawet kino
psychologiczne. Część scen jest wręcz teatralna. Jest to kino osobliwe i chociaż trudność sprawia wsadzenie go do konkretnej szufladki to jednak
głównie trzymające się schematów z czarnego kryminału. Na szczęście akcja z
każdą minutą zagęszcza się i nie odpuszcza do samego końca, co rekompensuje
ewentualne niedociągnięcia. To jeden z niewielu filmów z XXI wieku, który tak
dosłownie inspiruje się kinem noir. Tutaj mamy dosłownie przeniesienie czarnego
kryminału do czasów współczesnych.
Ten niezależny
film nosi znamiona filmu ambitnego, lecz według mnie pozostaje eksperymentem z
kilkoma błyskotliwymi dialogami, ale głównie to neo-noir wypełniony czarnym
humorem i wątkami kryminalnymi. Sama intryga jak to bywa w takim kinie
rozdmuchana, czego oczywiście jeszcze nie czujemy oglądać go. Mimo wyżej
wymienionych wad to produkcja unikatowa, bawiąca się gatunkami i konwencjami z
ciekawą rolą Gordona-Levitta, która mimo, że chwilami nuży to, a to ożywi widza
jakąś zabawną scenką, a to znowu czymś wymyślnym. Jak to w filmach noir ciekawi
jesteśmy jak to wszystko się zakończy i razem z głównym bohaterem badamy sprawę.
Bardzo lubię Gordona-Levitta, więc myślę, że chociażby dla niego warto obejrzeć ten film. Jeszcze nie widziałem, ale na pewno obejrzę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Świetny film. Pamiętam ten ciężki, specyficzny klimat. Miejscami przypominał mi się "Blue Velvet" z tak jak to napisałaś "ujęciami teatralnymi". Puste pokoje, punktowe światła, jakieś szmery. I rzeczywiście jak najbardziej gatunkowo zbliżony do noir.
OdpowiedzUsuńNawet bardzo zbliżony. Wręcz pozwoliłam sobie napisać, że to "Sokół maltański" przeniesiony do liceum ;)
Usuń