"Gdybym tylko tu był" - recenzja

dramat/komedia
oryginalny tytuł: Wish I Was Here
rok: 2014
reżyseria: Zach Braff
scenariusz: Zach Braff, Adam J. Braff

"Zostań, jeśli kochasz" z coraz bardziej popularną Chloe Grace Moretz i "Zanim zasnę" z oscarowym duetem - Kidman i Firthem przyćmiły "Gdybym tylko tu był", które 12 września również wszedł do kin. Będąc w potrzebie wyluzowania się i poszukując relaksu nie wiedząc o nim nic wybrałam się na seans. Nie spodziewałam się zbyt wiele i to też dostałam. Czy było warto? Nic by się nie stało gdybym trafiła na inną salę kinową, ale zdecydujcie sami.

Widziałam mnóstwo takich filmów. Wy pewnie też. Stawianie czoła chorobie czy śmierci bliskiej osoby, a w między czasie dojrzewanie i rozwiązywanie problemów dnia codziennego. Trochę śmiechu, trochę płaczu - to mogliśmy oglądać m.in. w "Spadkobiercach", "Rodzinie Savage" czy "Elizabethtown". Film nie uraczy was niczym nowym, za to poklepie po ramieniu i przypomni jak ważna jest rodzina. Pojawiło się dosłownie kilka naprawdę zabawnych scen, było trochę nawiązań do popkultury, ale za wiele żartów mnie zwyczajnie nie bawiło. Produkcji brakuje też płynności. Zdarza się sztywne przeskakiwanie ze sceny do sceny. Tym razem Braff nie uniósł piekielnie trudnego zadania napisania scenariusza, wyreżyserowania filmu i jeszcze zagrania w nim roli głównej.



Kate Hudson w roli imponująco spokojnej jak na to, że utrzymuje całą rodzinę Sarah wypada jak zwykle naturalnie, uroczo i ma nawet jedną czy dwie sceny, w których ma okazję coś z siebie wykrzesać. Zagrała jak należy, ale niewiele więcej. Zapamiętam z seansu raczej jej idealną figurę. Zdecydowanie nie czerpałam przyjemności z patrzenia przez równo 2 godziny na twarz Braffa. Dał występ przeciętny, lecz na szczęście zrekompensował mi to ktoś inny - fantastyczna, piętnastoletnia Joey King. Nie mogłam oderwać od dziewczyny oczu (przypomniała mi się fenomenalna Isobelle Molloy, która zaskoczyła mnie jako młoda Maleficient). Takie niespodziewane, dziecięce perełki aktorskie naprawdę cieszą. Wracając do Hudson... Czy ona naprawdę ma totalnie wywalone na poważne nagrody? Może po prostu lubi kręcić komedie? Wiem, że była dobra w "U progu sławy", ale kiedy to było? Czy pokaże jeszcze kiedykolwiek coś nowego? Śmiem powątpiewać. Kobieta jest sympatyczna, ale po serwowaniu tego samego przez wiele lat mogłaby czymś zaskoczyć. Jej kocie oczy i piękny uśmiech zwykle się sprawdzają, ale odmiana by nie zaszkodziła. Ciekawa jestem co o niej myślicie, bo sama przez długi czas za nią nie przepadałam, ale w końcu zaakceptowałam jej podobną w większości produkcji grę i udzieliła mi się jej naturalność oraz płynące z wewnątrz ciepło.




Mimo, że film opowiada o sprawach przyziemnych, o problemach, które dotyczą każdego z nas to realizm nie jest jego mocną stroną. To historia zdecydowanie podkoloryzowana, chwilami wręcz dziwaczna, ale dzięki temu nadzwyczaj sympatyczna. Nie daje do myślenia, nie będziecie płakać i nie znajdziecie odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie główny bohater, bo mimo początkowych trudności wszystko tu naprawia się zaskakująco łatwo, szybko i przyjemnie. To typowe słodko-gorzkie kino o codziennych problemach, ale też o tych egzystencjalnych oraz dorastaniu do ról życiowych - w tym wypadku do roli syna, ojca i męża. No i o pogodzeniu się z tym co nieuchronne. Daję 6,5 za kilka pięknych krajobrazów i ujęć oraz charyzmatyczną Joey King, bez których ten film stałby się totalnym przeciętniakiem.

3 komentarze:

  1. A mi się podobało :) Ot taki zwykły, bardzo przyjemny film, do obejrzenia po ciężkim dniu pracy (Albo po prostu się starzeję).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo przeciętniaki to najczęściej filmy całkiem w porządku ;) A ten jest nawet ponad ;)

      Usuń
  2. Doskonale znam problem filmów 'dobrych, ale przeciętnych'. Co nie zmienia faktu, że w przypadku kina niezależnego zawsze patrzę na nie łaskawszym okiem ;) Chyba w takim razie opuszczę wizytę w kinie - nie lubię się rozczarowywać. Być może Braff powinien był nakręcić ten film wcześniej :(

    OdpowiedzUsuń