"Dla ciebie wszystko" - recenzja

melodramat
oryginalny tytuł: Best of me
rok: 2014
reżyseria: Michael Hoffman
scenariusz: J.Mills Goodloe, Will Fetters

Amanda to śliczna, ciepła i pełna energii dziewczyna. Kiedy poznaje pewnego siebie, intrygującego Dawsona nie może odmówić sobie zaproszenia go na randkę (na wylewność ze strony nieśmiałego chłopaka nie ma co liczyć). Młodzi szybko się w sobie zakochują i spędzają razem jedne z najpiękniejszych chwil w życiu. Niestety chłopak pochodzi z rodziny pełnej agresji, narkotyków i innych patologii co stwarza problemy, a z czasem rozdziela ich. Po latach spotykają się na pogrzebie dawnego znajomego. Ona jest kurą domową, matkę prawie dorosłego syna i żoną mężczyzny, którego niespecjalnie obchodzi, a jego życie kręci się wokół pracy na platformie wiertniczej. Niespodziewane spotkanie jest okazją by porozmawiać, powspominać, dać upust żalom i negatywnym emocjom sprzed lat oraz zastanowić się nad obecnym życiem.

Po filmach opartych o książki Nicholasa Sparksa doskonale wiadomo czego się spodziewać. Oczywiście nie są to perełki kinematografii, bo zupełnie nie o to w tych filmach chodzi. Jeśli ktoś daje im oceny typu 1/10 to można się tylko zaśmiać - serio, ktoś ocenia to na poważnie? Mimo, że mam spory margines błędu dla takich produkcji (ma być o tak romantycznej miłości, że tylko "Romeo i Julia" mogą się z tym równać i nostalgicznie) to od razu muszę wspomnieć o kilku wadach.


Z jednej strony filmy jak "Dla ciebie wszystko" mniej lub bardziej, ale łapią za serce (i ja wciągnęłam się w historię wieloletniej, pięknej miłości). Z drugiej staram się podejść do niego jak do innych filmów i ocenić w miarę trzeźwym okiem, a fakt jest taki, że widziałam wiele lepszych melodramatów. Na chwilę, więc zapominam o poseansowym wzruszeniu i piszę konkrety. Film zrobiony jest niestety schematycznie i troszkę bez polotu. Nie narzekam na czułe pocałunki w deszczu i na "nie możemy być razem", bo ciężko krytykować melodramat za te elementy. Oglądając "Dla ciebie wszystko" odnosi się wrażenie, że twórcy usiedli razem i stwierdzili "dobra, robimy romansidło dla kobiet, ma być to, to, to i to" i wszystko to wsadzili do filmu. Trochę na odwal. Jedno z końcowych rozwiązań jest wręcz fatalne - czegoś tak naciąganego się nie spodziewacie. Z filmów opartych na powieściach Sparksa bardziej podobał mi się "Pamiętnik", "Wciąż ją kocham" czy nawet "Ostatnia piosenka" - są to filmy przede wszystkim bardziej płynne, które tworzą chwilami naciąganą, chwilami do bólu romantyczną, ale zgrabną całość. Kolejna rzeczą jest ciągłe skakanie z  przeszłości do teraźniejszości. Jest to zrobione sensownie, ale przynajmniej mnie momentami trochę przeszkadzało nie pozwalając na całkowite zaangażowanie. Ostatnia rzecz to gang czy cokolwiek to było (takie słowo przyszło mi na myśl patrząc na rodzinę głównego bohatera). Powiewało po prostu żenadą. Oczywiście jeśli komuś naprawdę historia się spodoba to wszystko to nie będzie ważne. Mi jednak w jakiś tam stopniu przeszkadzało.

Teraz zadziwię was pisząc o największej zalecie filmu. Najlepsza w "Dla ciebie wszystko" jest pozytywna energia i radość płynąca z niego - poważnie. Mimo, że Sparks nie ułatwia życia swoich bohaterom - choroby, wypadki i inne straszne rzeczy spadają na nich w najmniej oczekiwanym momencie i w dużych ilościach to potrafi równocześnie celebrować najmniejsze przyjemności. Mimo obowiązkowych wzruszeń z sali kinowej wyszłam z takim dziwnym, ale przyjemnym ciepłem i mimo (odrobinkę;) wilgotnych oczu z uśmiechem na twarzy. Zamiana mdłego trzymania się za ręce przy zachodzie słowa i pompatycznych słów na miłość, za którą idzie energia i radość życia to jak najbardziej dobre posunięcie. We wszystkim pomogła urocza i naturalna Liana Liberato (młoda Amanda). W każdej scenie dosłownie zaraża uśmiechem (+będziecie niecierpliwie czekać w jakiej to kolejnej, cudnej sukience pojawi się w następnej scenie). W jej dorosłą wersję wcieliła się Michelle Monaghan ("Detektyw", "Kod nieśmiertelności"). Niesamowite jest podobieństwo obu pań, czego nie można powiedzieć o rolach męskich. Młody i dorosły Dawson nie mają z sobą nic wspólnego. Najsłabiej z towarzystwa wypadł James Marsden, ale jest przystojny i umięśniony, więc kogo to obchodzi.


Film ogląda się dobrze i jak na to, że trwa 2 godziny twórcom jakimś cudem (prawie) udało się uniknąć przedłużania i nudy. Mimo, że jest wiele lepszych melodramatów i kilka rzeczy można by poprawić to dzięki przede wszystkim tej ciepłej, pozytywnej energii go polubiłam. Jednak mogę polecić go tylko i wyłącznie po pierwsze kobietom, a po drugie tym, które naprawdę uwielbiają takie ckliwe historie. Zdecydowanie nie jest to drugi "Pamiętnik".

Na koniec prośba do kobiet - nie ciągajcie na to swojego faceta. Może umrzeć. Reżyserom udało się przełożyć na ekran niektóre powieści Sparksa w sposób przystępny dla mężczyzn, ale nie tą.

6 komentarzy:

  1. Czytałam książkę i powiem szczerze, że nie mogę się doczekać filmu ;) Chociaż jeśli chodzi o książkę to naprawdę była bardzo ciekawa, ale zaczyna mnie już powoli drażnić to, że w książkach Sparksa zawsze ktoś musi zginąć, robi się to już takie przewidywalne...

    Pozdrawiam,
    http://booksofmeworld.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Książki jeszcze nie czytałam i pewnie na razie nie zrobię tego, bo na półce piętrzy się stos powieści, które pragnę przeczytać na JUŻ. Za to film chętnie obejrzę, bo potrzeba mi właśnie takiej historii... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przede wszystkim z tak miałkiej książki nie mógł wyjść wybitnie dobry film. Zawsze biorę poprawkę na to, że mam do czynienia ze Sparksem, więc i od książki, i od ekranizacji wymagam mniej, ale akurat ta historia w wersji książkowej mnie po prostu dobiła. Słaba, przewidywalna, nudna. Wymienione przez Ciebie 'Pamiętnik' czy 'Ostatnia piosenka' miały chociaż to coś, przy 'Dla ciebie wszystko' miałam ochotę wyć z rozpaczy ;) Ale film i tak pewnie obejrzę. I to z facetem, bo on akurat takie łzawe historie lubi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O no to masz super :D Też tak miałam, idąc do kina nie oczekiwałam wiele to po prostu takie filmy. Ma się świadomość że są średnie, miałkie, ale i tak się je czasem ogląda i ma się gdzieś, że to takie totalnie nieambitne kino ;)

      Usuń
    2. Dokładnie tak - na tym polega kontakt ze Sparksem. Nie wszystko musi przecież dostarczać ambitnych doznań :)

      PS. Bardzo bym chciała, byś wzięła udział w blogerskiej akcji: http://www.kreatywa.net/2014/10/wyzwanie10jakow.html :)

      Usuń
  4. Interesujący blog! Z filmów, które ostatnie zrecenzowałaś, chciałabym się wybrać na "Sędziego" :)))

    OdpowiedzUsuń