"Krocząc wśród cieni" - recenzja

dramat/kryminał
oryginalny tytuł: A Walk Among the Tombstones
rok: 2014
reżyseria: Scott Frank
scenariusz: Scott Frank

Były gliniarz i były pijący alkoholik Matt Scudder dorabia sobie na emeryturze przyjmując zadania specjalne. Jedną z ofert pracy, którą otrzymuje jest odnalezienie ludzi odpowiedzialnych za śmierć Carrie Kristo. Okazuje się, że to nie jedyna kobieta, która zaginęła. Mimo początkowych oporów Matt decyduje się na rozpoczęcie własnego śledztwa.


Nie za dobrze świadczy to o filmie, ale największymi zaletami "Krocząc wśród cieni" są aspekty techniczne. Zadziwiające, ale ciągłe oglądanie pleców Liama Neesona mnie nie nudziło. Razem z nim chodzimy (dużo chodzimy) po cmentarzach, opuszczonych budynkach i innych zimnych, opustoszałych, a zarazem naprawdę klimatycznych miejscach. Świat przedstawiony w filmie jest smutny, mroczny, pełen przestępstw, zbrodni i ludzi z problemami. Ogląda się go naprawdę dobrze, szczególnie, że Carlos Rafael Rivera stworzył do niego kawał dobrych melodii. To wszystko sprawia, że nowy film scenarzysty "Raportu mniejszości" i "Wolverine'a" to pomimo kilku wad i schematyczności produkcja naprawdę niezła, chociaż niemały w tym udział ma też niezastąpiony w takich rolach Liam Neeson, a bardzo go tu dużo. Musicie go lubić żeby znieść ciągłe oglądanie jego zamyślonej twarzy na całym ekranie. Mamy tu sto procent Neesona w Neesonie. Serwuje nam kolejną, podobną rolę, chociaż w tym przypadku nie jest to zarzut. To nie jest ambitna ani scenariuszowo ani aktorsko produkcja. Dobrze się sprawdza, więc czemu nie?


Jeśli wtórność was drażni i liczycie na kawał dobrego kryminału, który was zaskoczy to nie będziecie zadowoleni. Jeśli jednak wystarczy wam w miarę ciekawa, klimatyczna historia ze świetnymi zdjęciami to możecie odwiedzić kino. No chyba, że jesteście bardzo wrażliwi, bo tematyka i kilka scen może być ciężka do zniesienia. Tak orientacyjnie to tak połowa brutalności scen w "Dziewczynie z tatuażem". Ze dwa razy przymknęłam oczy.

Schematyczny, Neeson jak zawsze (chociaż mi żadna z tych rzeczy wyjątkowo nie przeszkadzała) - co jeszcze złego? Liczyłam na bardziej efektowne zakończenie. Ładnie budowane napięcie daje nadzieję na lepszą końcówkę. Niestety się przeliczyłam. Mimo gatunku film ten nie stawia sobie za cel nadrzędny by zadziwić i zaskoczyć widza. Nie będziecie zachodzić w głowę i próbować rozwiązać zagadkę - nie ma tu za bardzo czego rozwiązywać. No i wątek przyjaźni z młodym chłopakiem nieco naiwny, ale do przełknięcia.


To produkcja w większości przewidywalna, z niektórymi słabymi, naciąganymi dialogami i której fragmenty widzieliśmy już w wiele razy na ekranie. Do tego średnie zakończenie i zero nowości, ale... Co z tego? Historia mnie zainteresowała, dobrze patrzyło mi się na Neesona, no i te zdjęcia, klimat i muzyka. Jak dla mnie nadrobiły na tyle by móc nazwać film całkiem niezłym. Ja chyba po prostu lubię takie mroczne, powolne historie z twardzielem z przeszłością. Dobrze mi  się je ogląda nawet jeśli są potwornie wtórne i momentami zanadto brutalne. Wejście w świat, w którym tak jak na plakacie mrok przełamuje czerwień krwi, a statyczność błagalny krzyk jest od czasu do czasu ciekawym doświadczeniem. Tak też było tym razem.

3 komentarze:

  1. Pomimo tego że nie jestem pewna czy chciałaś zachęcić czy jednak nie koniecznie, to film obejrzę ;P Cała ta wtórność ani trochę mnie nie przeraża, natomiast dużo Neesona w Neesonie - "oł yeah!" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co zawsze staram się przedstawić wady i zalety żeby na podstawie różnych cech filmu dana osoba mogła sama zdecydować :) Raczej wydźwięk miał być pozytywny bo mi się film podobał :) Jeśli wtórność cię nie przeraża i lubisz Neesona to zdecydowanie polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Liam Neeson to mój ulubieniec, więc z pewnością nie wynudziłabym się i z chęcią podziwiała go długo na ekranie. Przekonuje mnie film w takim klimacie, lubię kino trochę mniej jednoznaczne. Przy czym, jak zwykle, najpierw sięgnę po książkę, a dopiero potem nadrobię braki filmowe :)

    OdpowiedzUsuń