"Men, Women & Children" - recenzja

dramat
rok: 2014
reżyseria: Jason Reitman
scenariusz: Jason Reitman

Trochę śmieszą i mało przejmują mnie moralizatorskie filmy o skrajnych przypadkach uzależnienia od Internetu i osobach mających przez sieć ekstremalne problemy w kontaktach międzyludzkich. To produkcje, po których wszyscy są przejęci jak to dosadnie pokazano osoby nadmiernie przywiązane do swoich iphonów czy oceniające wartość drugiego człowieka po cenie nowo kupionej torebki czy ilości komplementów pod półnagim zdjęciem. Potem następuje chwila dyskusji i dalej to samo. Produkcje te niespecjalnie mnie przejmują. Może odrobinkę smucą, ale jakoś mnie do nich nie ciągnie. Po prostu nie ciekawi mnie ten temat. Z drugiej strony może dobrze, że powstają, są pewnym zapisem tego jakie zjawiska i choroby występują obecnie na świecie, no i może części osób borykającymi się z takimi problemami pomogą i zainspirują do zmian. Jednak ja mam swoją opinię. Reżyser błyskotliwie zauważa problem i kontrowersyjnie przedstawia swoje obserwacje, które mają dać do myślenia. Takie to tanie, pretensjonalne i jak wyżej napisałam okropnie moralizatorskie. 

Z tych więc powodów takie filmy omijam ALE. No właśnie - Jason Reitman należy do czołówki moich ulubionych reżyserów. Ani trochę nie zaskoczyło ani nie przejęło mnie, że "Men, Women & Children" zostało mocno skrytykowane (trafiło na listy najgorszych filmów roku), że nie trafiło do kin - to po prostu specyficzny Reitman. Poprzedni jego film, po nagonce długo odkładałam, a potem oczywiście żałowałam, że nie rzuciłam się od razu na najnowsze dzieło twórcy inteligentnego i zabawnego "Dziękujemy za palenie", ciepłego i wspaniałego "Juno", oryginalnego, nominowanego do kilku Oscarów "W chmurach" i chyba najbardziej specyficznej, a tak samo dobrej "Kobiety na skraju dojrzałości". O ostatnim jego filmie, powolnym, romantycznym, cudownym "Długim, wrześniowym weekendzie" przeczytanie tutaj. No i co się okazało? Tym razem mogłam odpuścić.


Od początku wszystko pokazane jest nawet nie w sposób tendencyjny, a nachalny, skrajny. Reitman przechodzi do konkretów i przedstawia nam grupkę swoich przemyślanych, odpowiadających różnym problemom bohaterów (oglądamy kilka przeplatających się historii). Od pierwszych chwil jest z jednej strony na siłę, sztucznie, ale z drugiej szczypta humoru i nieco ordynarności utrzymują uwagę. Po 30 minutach pojawiły się myśli - no dobra, pokazano już w przerysowany sposób uzależnionego od pornografii, zboczonego chłopaka, skrajnie opiekuńczą matkę, puszczalską blondynkę, która marzy o sławie, nastolatka, który większość czasu spędza grając i kilka innych. Już wystarczy. Tak widzę wyraźnie, że każdy z nich ma jakiś problem związany na pierwszy rzut z komputerem, telefonem i całą resztą. Co dalej? Okazało się, że to koniec akcentów komediowych, z których Reitman słynie, to koniec rytmu, stylu i oryginalności. Przez kolejne 1,5 godziny otrzymujemy zwykły, przeciętny dramat. Najzwyczajniejszy jaki tylko może być. Nie ma już tego smaku i tej błyskotliwości. Tzn. i tak w porównaniu do poprzednich jego filmów było tego wszystkiego tyle co kot napłakał, ale coś jednak wyróżniało ten film. Do końca seansu nie jest już soczyście, nie jest ciekawie, nie jest nawet "jakoś". Z czasem też okazuje się, że Reitman nie tępi w oczywisty sposób technologii. Na bohaterów spojrzałam jak na grupę ludzi, którzy mają problemy ze sobą - kryzys w małżeństwie, nastolatki, które za wszelką cenę chcą być pożądane czy chłopak z depresją. Temu wszystkiemu towarzyszy (a nie jest powodem) w dużym stopniu Internet. Nie wiem czy to jest jakieś przesłanie od Reitmana czy też pozostałam nie z takim wnioskiem jak powinnam. Wiem tylko, że to film przez większość czasu do bólu przeciętny, nieco moralizatorski, momentami wulgarny z dobrym występem Ansela Elgorta (to jedyny wątek, któremu kibicujemy), kiepskimi Sandlerem oraz Garner i kilkoma przyzwoitymi. Simmons nie ma tu nic do zagrania, a i tak przez te dwie krótkie sceny robi większe wrażenie niż reszta. No i głos z off-u Emmy Thompson (tak, tak, żeby było jeszcze bardziej moralizatorsko, pani z off-u opowiada nam o problemach bohaterów).


W ogóle nie przepadam za filmami zbudowanymi w ten sposób. Kilka pokazywanych na przemian historii sprawia, że trudniej się wciągnąć czy stworzyć więź z bohaterami. Wolę jedną, konkretną, emocjonującą historię. Na szczęście zainteresowały mnie nieco losy dwóch bohaterów (co na jak tak dużą obsadę jest niewielką liczbą) i dzięki nim nie był to seans kompletnie nudny. O kilku postaciach zdążyłam też zmienić zdanie (Reitman manipuluje nami pokazując na przemian różne sceny) i choć nie do końca mi się to podobało to przynajmniej sprawiło, że się nie zanudziłam. Z tym filmem było mi po prostu nie po drodze - kilka historii i tematyka, na którą jestem cięta. Chciałabym żeby ktoś w sposób prawdziwy, nienaciągany, nieprzerysowany) i przejmujący pokazał współczesne problemy związane z technologią. Na razie na nic takiego się nie natknęłam. Mimo dosadności wydaje mi się, że film mógłby dać do myśleniom czy pozytywnie wstrząsnąć młodszymi widzami. Niestety tego nie zrobi, bo z innych powodów się dla nich nie nadaje (od 18 lat - R). Wracając do informacji, że film bryluje na listach najgorszych produkcji roku - to naprawdę nie jest zły film. To nieco sztuczny, przeciętnie zagrany film z kilkoma smaczkami, z kilkoma fajnymi pomysłami, ale zdecydowanie najgorszy Reitmana. Mimo wszystko  nadal 6/10.

Przegląd filmów Reitmana tutaj.

5 komentarzy:

  1. Mnie właśnie na przekór umieszczaniu tego filmu na listach najgorszych produkcji roku Mean Woman &Chldren bardzo się podobał. Oczywiście jest moralizatorski jak piszesz ale mnie w trakcie seansu nie przyszło to do głowy. Głos z off-u bardzo mi się podobał. oglądało się to jak film przyrodniczy z komentarzem ala Krystyna Czubówna (popatrzcie na tych ludzi i zjawisko przyrodnicze: nie mogą zyć bez internetu)i nadawało to nieco lekkości i cięte komentarze bawiły. Chociaż w drugiej połowie filmu, kiedy zrobiło się zbyt dramatycznie reżyser o tym zapomniał. Rola Sandlera słaba a i Garner tez nie miał specjalnie czego pokazać. Dla mnie wart obejrzenia w tym filmie jest Ansel Elgort (po obejrzeniu Gwiazd naszych wina uważam, że warto śledzić jego filmografię).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha z tym porównaniem do przyrodniczych filmów napisałaś bardzo trafnie! Nie pomyślałam o tym, ale rzeczywiście coś w tym jest :) Ja jestem superfanką Reitmana i przywykłam do trochę innych jego produkcji. Irytowała mnie szczególnie Garner (jej bohaterka i jej gra), Sandlera nie znoszę. Jak to zwykle ja oczywiście przejęłam się wątkiem miłosnym i dzięki tej historii bez bólu obejrzałam film. Dla mnie jednak za mało wspomnianej lekkości, jakoś tak jej nie odczułam, wręcz wszystko to było na siłę i ociężałe. Elgorta poznałam dopiero teraz, nic z nim wcześniej nie widziałam, naprawdę ogromne zaskoczenie - fajny młody chłopak, dobrze zagrał - najlepiej ze wszystkich.

      Usuń
    2. To polecam Gwiazd naszych wina - po obejrzeniu tego filmu Elgort znalazł się na moim filmowym radarze, a Shailene Woodley pomimo tego, że jakoś mnie nie zachwyciła w Niezgodnej w tym filmie pokazała, ze jednak ma potencjał.

      Usuń
    3. Ja też nie mogłam się z początku do niej przekonać (Spadkobiercy, Cudownie tu i teraz), ale w "Biały ptak w zamieci" mnie totalnie uwiodła. Właśnie muszę nadrobić i Niezgodną i Gwiazd naszych wina :)

      Usuń
  2. Ja mam jednak inne zdanie. Również nie przepadam za filmami o tym, jaki to internet jest zły. Z reguły tworzą to ludzie, którzy zapytani co sądzą o naszym, współczesnym świecie, odpowiadają: ,,A za moich czasów, to było lepiej". Jednak ten film nie jest taki jak reszta. On nie pokazuje internetu w sposób oklepany, jako źródło wszystkiego co złe, każdego ludzkiego zboczenia i problemu. On jest jedynie tutaj tłem. Prawdziwy problem skrywają sami bohaterzy. Weźmy na to chłopaka z depresją. Tutaj to nie internet jest prawdziwym problemem. Śmiem nawet powiedzieć, że internet trzymał go przy życiu. Chłopak stracił matkę, załamał się i pewnie gdyby nie gra, w której widział jakiś sens, chwyciłby za sznur znacznie wcześniej. Nie chcę wymieniać po kolei problemów każdego z bohaterów, bo zajęłoby mi to stanowczo zbyt dużo czasu. Chcę tylko pokazać, że ten film, w odróżnieniu od klasycznej wizji dzisiejszego, zepsutego świata, pokazuje jednak coś więcej. Ma drugie dno, które, żeby odkryć, trzeba naprawdę się nad tym zastanowić. Moim zdaniem nazwanie wspomnianego filmu ,,najgorszym" jest niesprawiedliwe. Może zbytnio się teraz uniosę, ale jeżeli on jest taki beznadziejny, to naprawdę nie chcę oglądać tych, zdaniem innych ,,niesamowitych". Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń