dramat/romans/muzyczny
rok: 2015
reżyseria: Max Joseph
scenariusz: Max Joseph, Meaghan Oppenheimer
Laluś, wariat, refleksyjny i zwykły chłopak z talentem i marzeniami - tak wygląda paczka kumpli z Los Angeles. Nie żałują sobie używek, imprez i kobiet, jednak pozorną beztroskę przerywa ciągłe poczucie "kurde, stać nas na coś więcej!".
W momentach gdy jest to ostentacyjnie rozrywkowy film o imprezowaniu "We Are Your Friends" naprawdę daje radę. Ciekawe ujęcia, piękne kolory, no i ta muzyka. W scenach takich jak nocne szaleństwa Sophie i Cole'a (cudo!) zapomina się nawet o średnio rozpisanych postaciach (z głównym, pozbawionym charakteru bohaterem na czele). Poznajemy
czterech młodych chłopaków z apetytem na coś więcej. Jest rytmicznie, wesoło, barwnie i ciekawie.
Wciągamy się w ich historię i problemy. Ta głównie wizualna sielanka kończy się razem z sielanką naszych bohaterów. Gdy w filmie pojawiają się "poważne tematy" robi się zdecydowanie gorzej. Dramatyzm do tego filmu w większości pasuje jak pięść do oka, a nawet najsmutniejsze wydarzenia nie są w stanie poruszyć widza.
Wszyscy aktorzy wypadli poprawnie (ciężko wykazać się bardziej przy takim scenariuszu i filmie), a zaskakująco dobrze dała sobie radę Emily Ratajkowski. Tak, tak, to ta pani z popularnego teledysku "Blurred Lines". Po pierwsze dziewczyna do roli świetnie pasowała, a po drugie udało jej się tę szansę wykorzystać. Głównie dzięki jej obecności można powiedzieć, że w filmie pojawiło się kilka elektryzujących scen. Charyzmatyczny, dodający filmowi humoru Mason (grany przez Jonny'ego Westona) również zapada w pamięć. Tylko ten Bentley jakoś średnio mi wyglądał na DJ-a i momentami przypominał mi się jego psychopatyczny wzrok podczas filmowania latającej reklamówki ("American Beauty"). A Efron jak zwykle. Widać, że chłopak się starał, ale nadal jego najlepszym występem jaki widziałam pozostaje ten w "Pokusie".
Pomimo wyżej wspomnianego silenia się na powagę to "We Are Your Friends" można opisać jako film w całkiem udany. W większości utrzymuje uwagę widza, znajdziemy w nim kilka naprawdę fajnych scen i o dziwo z całej ekipy w pamięć najbardziej zapada hipnotyzująca Emily. Dla kolorów, muzyki i tych kilku przyjemnych chwil można obejrzeć - 6/10.
Może kiedyś obejrzę. Ale nie przekonuje mnie do siebie.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie seans nieobowiązkowy ;)
UsuńByć może obejrzę w weekend z chłopakiem :)
OdpowiedzUsuńNo akurat taki film i dla kobiety i mężczyzny, miłego seansu :)
UsuńZupełnie nie w moim typie :x
OdpowiedzUsuńJedynie co mnie przekonać może to muzyka, która jest w zwiastunie. :)
OdpowiedzUsuń