Recenzja: „Sztuka zrywania”

komediodramat  
oryginalny tytuł: The Break-Up
rok: 2006
reżyseria: Peyton Reed
scenariusz: Jeremy Garelick, Jay Lavender

Komedie romantyczne. Niektórzy ubóstwiają, część omija szerokim łukiem, innym przypominają się traumatyczne godziny spędzone przed ekranem z dziewczyną. Przyznam się od razu, że są trzy komedie romantyczne, które uwielbiam i ubóstwiam: „Lepiej późno niż później”, „Serce nie sługa” i właśnie „Sztuka zrywania”. Pewnie część osób sądzi, że wszystkie filmy z tego gatunku mają identyczny schemat, ale dla mnie te trzy są kompletnie inne niż reszta i nie przepuściłam ani razu, gdy leciały w telewizji (ciężko uwierzyć, ale nadal mi się nie znudziły). Ale na temat: „Sztuka zrywania”. Praktycznie wszędzie znalazłam informację, że jest to komedia romantyczna, w moim odczuciu – komediodramat.

Brooke pracuje w galerii sztuki ekscentrycznej Marilyn Dean. Gary razem z braćmi prowadzi firmę organizującą zwiedzanie Chicago - jest przewodnikiem w autobusie wycieczkowym. Pewnego wieczoru, który na pozór wydaje się być takim samym wieczorem jak inne dochodzi do kłótni - jak to się mówi „z niczego”. Brooke chce by Gary się starał, on czuje się odrzucony no i zaczynają się schody, a raczej przepaść, która dzieli mieszkającą koło siebie, a jednak oddalającą się coraz bardziej parę. Zaczynają się kłótnie, złośliwości i prześciganie się w pomysłach jak dowalić drugiej stronie.

Vince Vaughn jest świetny (z mało znanych filmów polecam z nim „Martwe gołębie”). Długo kojarzyłam go z ról w niespecjalnie ambitnych komediach, ale coraz bardziej go doceniam. Jennifer Aniston – jest taka jaka powinna być (niestety dla mnie także taka sama jak zawsze). Nie wiem czy to te role, które dostaje czy co – jeśli ktoś poleci mi film z jej dobra rolą będę szczerze wdzięczna, ja jedynie znam „Życiowe rozterki”, gdzie była troszkę mniej „Jennifer Aniston”, a trochę bardziej bohaterką.
 
Na minus? Bardzo irytuje mnie jedynie jeden z bohaterów - chłopak, który pracuje w galerii z Brooke. Miał być chyba tym zabawnym elementem (bardzo niepotrzebnym) filmu, jest irytujący, „na siłę” i na pewno nieśmieszny. Zresztą film ma kilka zabawnych, niewymuszonych scen, także tym bardziej jest to niepotrzebna postać.

Dla mnie bardzo mądry film. Naprawdę świetnie pokazuje różnice w myśleniu kobiet i mężczyzn na różnych płaszczyznach, w wielu sytuacjach. Nie ma bezmyślnego oglądania, wzbudza emocje. Fajnie napisane dialogi, ciekawe drugoplanowe postacie i chociaż chwilowa refleksja w czasie filmu - gwarantowane.

Myślę, że patrząc na niego i porównując z innymi tego typu filmami można spokojnie
nazwać go „niebanalnym”. Czytałam, że zebrał negatywne opinie, ale do mnie bardzo, ale to bardzo trafia. Za każdym razem go przeżywam i są momenty gdy mam wilgotne oczy. No i te polskie akcenty – Gary ma polskie korzenie, z czego jest dumny i z chęcią to podkreśla: strojem, w rozmowach czy wielką biało-czerwoną flagą na ścianie w firmie. Myślę, że miło zobaczyć nasze barwy w amerykańskim filmie, do tego przedstawione w pozytywnym świetle. No i jest ta ciekawość, czy dogadają się? Jak daleko to wszystko zabrnie? No ale to musicie sami zobaczyć.

Dla tych, którzy lubią Jennifer Aniston, recenzja "Marley i ja", dostępna TUTAJ.

7 komentarzy:

  1. Ja oglądałem go i pamiętam, że do jakichś najlepszych go nie zaliczałem, ale dobrych komedii jak najbardziej ;D Według mnie, bez rewelacji, niezły film. A i Pani Aniston bardzo mi się podobała ;D Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "Miłość" :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko, mój chłopak na nim zasnął po 20 minutach, także jeśli chodzi o męską część publiczności nie spodziewam się aby kogoś zachwycił :D

    OdpowiedzUsuń
  3. koniecznie musze obejrzeć :D pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam dwa podejścia do tego filmu i nie dałam rady go obejrzeć. Nawet wczoraj miałam okazję go zobaczyć, ale stwierdziłam że trzeci raz się nie zmuszę. To pewnie przez moją niechęć do Jennifer Aniston.
    „Lepiej późno niż później” też bardzo lubię.
    A „Serce nie sługa”. Znam dwa filmy o tym tytule: Z Uma Thurman (Prime, 2005) nie przypadł mi do gustu. A z Ashley Judd (Someone like you, 2001) był bardzo przyjemny.
    Ogólnie z komedii romantycznych najchętniej wracam do: "Masz wiadomość", "To tylko miłość" i "Holiday".

    OdpowiedzUsuń
  5. Też mam problem z Jennifer Aniston (z Meg Ryan od dziecka także). Myślałam o "Primie". Szczerze mówiąc zdaję sobie sprawę, że te filmy nie są wybitne, ale te trzy historie mają w sobie coś (nie mam pojęcia co), że mnie wzruszają, kupuję je i wierzę w miłość bohaterów. Może jakoś podświadomie widzę jakieś podobieństwo do moich doświadczeń czy uczuć, które pozwala mi się "wczuć". Gdybym olała te emocje, jakie we mnie wzbudzają, to obiektywnie masz rację "To właśnie miłość" i "Holiday" są najlepszymi przedstawicielami gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie oglądałam, a zrobię to na pewno. Wielkie dzięki za informację o polskim akcencie. Mam bloga, gdzie tworzę spis filmów zagranicznych, nawiązujących do Polski i Twoja wypowiedź ułatwiła mi częściowo zadanie. :)
    Lubię Jennifer, oglądałam z nią jakiś kiepski film z ,,Polly" w tytule i ,,Przyjaciół" - kilka dni temu skończyłam 10. sezon. Świetny serial, ale rzeczywiście miałam wrażenie, iż Jen w filmach gra podobnie.
    Miesiąc temu(?) widziałam po raz pierwszy ,,Lepiej późno niż później" i żałuję, że dopiero teraz. Uroczy film. Lubię też,,Francuski pocałunek" i czekam aż wreszcie wyemitują ,,Masz wiadomość", bo nigdy nie wiedziałam, a bardzo bym chciała.
    W komentarzach Ty i Klaudyna wspomniałyście o ,,Holiday". Dla mnie ta produkcja była trochę nudna i tylko niektóre sceny mi się podobały. I oczywiście polski akcent - flaga Polski, która nią nie była. ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny film, fajna recanzja. Zapraszam do lektury mojej. http://akcja91.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń