Przy pierwszym poznaniu bohaterów wydaje nam się, że wszystko o nich wiemy. Trochę naiwna, sympatyczna blondynka, pewny siebie podstarzały kowboj i jego zagubiony po stracie żony przyjaciel. Stopniowo dowiadujemy się o nich coraz więcej i z czasem zdajemy sobie sprawę, że nie wszystko jest takie, jakie wydawało się być na pierwszy rzut oka. Niektórzy zaskakują nas pozytywnie, niektórzy negatywnie. Bardzo
podobał mi się ten wyjątkowo świetnie poprowadzony proces poznawania ich. Okazuje
się, że niepozorny wypad do baru, na rodeo i przede wszystkim na mustangi
całkowicie obnaży bohaterów i będzie wręcz punktem zwrotnym w ich życiu. Wielowymiarowe postaci, które jeszcze w ostatnich 10 minutach zaskakują nas. Każdy z nich ma w sobie jakiś
ciężar, każdy ma problemy w rozliczeniu się z przeszłością. Przez to, że
stawiani są w różnych, niby codziennych, ale wyciągających na wierzch przeróżne
cechy (których czasem się po nich nie spodziewaliśmy) sytuacjach pod koniec
filmu czujemy się wręcz spełnieni pod tym względem, że bardzo dobrze ich
poznaliśmy.
Mocno wstrząsnęły mną ostatnie
sceny, kilka razy wręcz zasłaniałam twarz, zerkając przerażona tylko przez
palce. Polowanie na konie jest wyjątkowo naturalistyczne , ale ma w sobie coś
pięknego. Na pewno jak ktoś po latach wspomni wam o tym filmie będziecie
pamiętać o tej scenie.Oprócz niej w pamięć zapada również kilka scen perełek,
m.in. w barze podczas zakładów gdy Roslyn odbija piłeczkę czy taniec głównej
bohaterki z Guido. Cały czas czuć pewien ciężar, coś gorzkiego, a
ukoronowaniem tego są właśnie ostatnie sceny. Niewątpliwym atutem jest także to, że do samego końca nie
wiemy co się stanie. Według mnie po prostu zaskakujące
zakończenie.
Tutaj prawie nic nie jest
ugłaskane czy subtelne, wszystko jest takie jakie jest, a jeszcze nawet podkreślone
przez dramatyczną muzykę. O radościach, ale i smutkach i
cierpieniu. O życiu bez owijania w bawełnę. Wszystko tu jest bardzo konkretne -
postaci, zachowania, sytuacje. W filmie znajdziemy też kilka ciekawych sentencji. Ciekawe, rzadko spotykane
przedstawienie związku. Banalna-niebanalna, mądra historia o zwykłych ludziach,
ich problemach i przemianach, która niepokoi, przeraża i wzrusza. Wspaniałe,
prawdziwe, wielkie kino z aktorskim pokazem wielkich gwiazd.
Całość (jak to czasem życie –
niektórych więcej, niektórych mniej) ma w sobie wiele dramaturgii, ale
pamiętajcie, że dzięki temu te sceny prawdziwego szczęścia promienieją jeszcze
bardziej.
Widziałam dwa filmy z Marilyn: ,,Jak poślubić milionera", czy coś takiego i dłuższy fragment ,,Pół żartem, pół serio". Byłam mile zaskoczona, bo nie spodziewałam się tak... hmn... przyjemnych w odbiorze filmów. Rzadko oglądam stare produkcje, więc w ,,chcę obejrzeć" mam całą listę do nadrobienia.
OdpowiedzUsuńChętnie bym zobaczyła ten film. Co prawda trochę mnie przeraża wizja oglądania polowania, ale lubię, gdy zakończenie mnie zaskakuje. I lubię Monroe. :)
Ja widziałam (ale daawno, w któreś wakacje puszczali na tvp1 dużo starych filmów) te co ty i jeszcze "Słomianego wdowca" i "Mężczyźni wolą blondynki". W "Skłóconych życiem" nie dało się oderwać od niej oczu, wyglądała wg mnie jeszcze lepiej bo nie miała takich okropnych loków przy twarzy i tego częstego make-up przez który wygląda jak Chinka (jak np. tutaj: http://1.fwcdn.pl/ph/17/98/31798/312469.1.jpg ;) A ostatnia scena dla mnie bardzo mocna, ale nie było aż tak źle, żebym teraz jakoś czuła się źle z tym, że to widziałam :)
UsuńRzeczywiście wyszła okropnie. ;D
UsuńOna często była w ten sposób "robiona". Taki makijaż, widocznie wtedy było tak modnie, ale dla mnie ujmowali jej wiele czymś takim:P
UsuńNie jest to film łatwy w odbiorze, momentami jest mocno depresyjny. Nie mam nic przeciwko takiemu kino, ale ten film jednak mnie rozczarował, bo oprócz finałowych sekwencji z mustangami nie dostarczył praktycznie żadnych emocji. Jednak obsada z pewnością na plus, Marilyn zagrała tu być może najlepszą rolę w karierze. Widziałem wiele filmów z jej udziałem i u Hustona wspięła się na wyżyny swoich możliwości, nie jest tu już głupią blondynką, ale pełnokrwistą i ciekawą postacią. Reszta aktorów też wypadła bardzo dobrze, szczególnie Clark Gable i Eli Wallach (nie wyróżniłem M. Clifta, bo za nim nie przepadam). I chociaż scenariusz Millera mnie nie porwał to uważam, że dzięki aktorom jest to dobry film o ludziach nieprzystosowanych społecznie. Dodam jeszcze, że polski tytuł jest genialny, sporo mówi o tych ludziach - bo choć wyglądają na żywych i dziarskich okazują się wewnętrznie martwi.
OdpowiedzUsuńZ większością się zgadzam, ale oprócz tego, że dla mnie nie jest mocno depresyjny (po prostu widziałam gorsze pod tym względem:) zatrzymam się przy jednej rzeczy. Właśnie wszędzie czytam opinie, że jest to film o ludziach nieprzystosowanych społecznie. Brzmi groźnie i poważnie. Mam wrażenie, że jest to nieco na wyrost (przynajmniej w moim odczuciu) - w ten sposób można by rzecz, że 99% filmów o tym opowiada. Gay ma po prostu problemy w kontaktach z dziećmi, Roslyn jest przewrażliwiona (a dla niektórych może być wręcz normalna, po prostu o dobrym sercu), u Perce'a oprócz tego, że lubi sobie popić i jest głąbem, bo sam sobie robi krzywkę na rodeo nic nie zauważyłam, no i Guido, który jest nieczułym dupkiem mówiąc w skrócie. Zacytuję kogoś z filmwebu "Film o wykolejeńcach, outsiderach, ludziach, którym życie się zawaliło, żyjących na uboczu. " No niestety, ale w ogóle tego nie widzę, mam wrażenie, że wszystko to podciągnięte na siłę (pod tytuł?). Ale wszyscy widzą oprócz mnie, więc cóż :D
UsuńMożliwe, że to właśnie tytuł zasugerował taką interpretację, zarówno ten polski jak i angielski, bo "misfits" oznacza ludzi nieprzystosowanych. W filmie Hustona dotyczy to szczególnie facetów, bo faktycznie Roslyn wydaje się być najbardziej normalna z tego grona.
UsuńPoza tym takie motywy jak rodeo i łapanie mustangów na lasso wskazują na pokrewieństwa z westernem - bohaterowie to kowboje, którzy świetnie by sobie poradzili na Dzikim Zachodzie, a do czasów współczesnych są nieprzystosowani ;)
UsuńO jeśli chodzi o takie coś to racja, to ma sens ;)
Usuń