"Byzantium" - recenzja

dramat/thriller/fantasy
rok: 2012
reżyseria: Neil Jordan
scenariusz: Moira Buffini

Pamiętam jak na początku szkoły podstawowej (a może jeszcze w przedszkolu?) gdy późnym wieczorem mama siedziała nad papierami w innym pokoju ja po cichu opuszczałam łóżko, pod kołdrę wpychałam poduszki i lalki tak aby gdy do mnie zajrzy myślała, że śpię i po cichaczu oglądałam często puszczany wtedy przez TVN „Wywiad z wampirem”. Z tym też filmem do dzisiaj głównie kojarzy mi się Neil Jordan, chociaż nie tylko. Na koncie ma również nagrodzoną Oscarem „Grę pozorów”, dramat wojenny „Michael Collins” czy lubiany przeze mnie „Koniec romansu”. Z nowszych produkcji warto wspomnieć „Śniadanie na Plutonie” czy średnio przyjęte, bardzo oryginalne „Ondine” (recenzja tutaj). Tak więc od dawna było głośno, że po 20 latach Jordan znowu bierze się za wampiry. Ciężko nie być ciekawym jak wyjdzie tym razem. Drugim powodem był możliwe, że przez część z was (jeszcze) niekojarzony Sam Riley. Brytyjski aktor ma na koncie dopiero 5 większych ról, ale widzę w nim ogromny potencjał i uwielbiam jego grę. Z bardziej znanych wystąpił w „W drodze” i (chociaż w tym wypadku wystąpił to mało powiedziane) - dał popis w „Control”. No dobra już wam mówię co z tym „Byzantium”. Daję siódemkę z plusikiem za naprawdę porządną produkcję, która nie zawiodła, jednak też niestety niczym mnie nie zaskoczyła, nie oczarowała, ani nie uwiodła.

Seksowna, wyuzdana, bardzo siebie pewna kobieta – Clarę (Gemma Arterton) poznajemy gdy wykonuje taniec erotyczny, by zarobić na rodzinę. Jej siostra Eleanora (Saoirse Ronan) okazuje się być jej przeciwieństwem. Skryta, nieco samotna, skromna romantyczka. Już na początku filmu panie muszą zmienić miejsce zamieszkania, zresztą ciągle żyją na walizkach, przez ich naturę wciąż muszą uciekać. Po kilkudniowej podróży postanawiają zatrzymać się w podupadającym kurorcie (klimat Brighton, które nota bene mieści się blisko miejsca kręcenia filmu – absolutnie to co uwieeelbiam). Clara szybko znajduje klientów i dach nad głową, a zamknięta Eleanora, którą męczą wspomnienia, przeszłość i tajemnica, z którą musi żyć coraz bardziej łaknie kontaktu z ludźmi i pożąda ulgi. Powodem tego jest także zainteresowany nią nowo poznany chłopak, któremu czuje, że może i bardzo zaufać. Między wulgarną, samowystarczalną  Clara i cichą Eleanor przez odmienne wychowanie i naturę w końcu musi dojść do konfrontacji, a zmiany są nieuniknione.

Wystarczy kilka zdjęć, kilka ujęć, kilka dźwięków i słów by poczuć, że ma się do czynienia z produkcją nie byle kogo. To po prostu czuć. Ogromnym atutem (i czymś co robi już wrażenie w zwiastunie) jest muzyka. Przeszywająca, niepokojąca, naprawdę piękna. Jeszcze przez jakiś czas po wyjściu z sali kinowej chodziły za mną te smutne, ale jakże cudne melodie. Zdjęcia, które powstały w południowej Anglii i w Irlandii to chyba moje ulubione przez niesamowity klimat miejsca kręcenia. Dosyć surowe, opustoszałe miasto dodaje mroczności i zwyczajnie smutku całej historii. Warto wspomnieć o tytułowym pensjonacie „Byzantium”, gdzie zamieszkują bohaterki. Neonowy napis kontrastuje z szarym miasteczkiem i dodaje tego "czegoś". Przez pierwszą połowę filmu Jordan delikatnie wszystko zakreśla. Tutaj wspomni o tym, tu wprowadzi troszkę niepokoju, czasem nawet małe zamieszanie. Eleanor opowiada o swoim życiu, o swoim przekleństwie, o swojej matce. Zaczynamy rozumieć i czuć jej, jak to nazywa brzemię. Długo jesteśmy wprowadzani w jej świat, wszystko jest dosyć poetyckie, nieco wręcz wyciszone (z przerwami na ekscentryczną Clarę i momenty gdy, któraś z nich musi zatopić zęby w czyjejś żyle). Kilkukrotnie na sekundkę zamieramy oczekując co się stanie, ale nie są to szczególnie silne emocje, napięcia i zapierające dech w piersiach zwroty akcji. Raczej drobnostki, które wychodzą na plus, ale nie sprawiają, że zapamiętamy produkcję na dłużej. Niestety nie ma tutaj efektu zgrabnie składającej się z czasem układanki. Jak pisałam reżyser podsuwa
nam fragmenty różnych wątków, wprowadza czasem niepokój, to prawda podrzuca troszkę, ale część okazuje się nieistotna, część wyjaśnia się z czasem, ale widz nie czuje „wow, więc o to chodzi”. Wydaje się, że otrzymamy, krótko mówiąc ciekawszą historię, a można mieć wątpliwości czy taka historia jest godna całego tego zamieszania wokół niej. Jest to po prostu opowieść o ich życiu, ubrana piękniej i dostojniej niż niestety jest tego warta. Zabrakło mi jeszcze jakiegoś mrocznego sekretu czy czegoś podobnie intrygującego i dodającego smaczku.


Podobnie skonstruowana narracja, retrospekcje, snuta bez pośpiechu opowieść - tym na pewno „Byzantium” przypomina „Wywiad z wampirem”. Jednak tym razem zabijaniu przez wampiry nie towarzyszy przepych, huk i nie wiadomo co jeszcze. Starają się funkcjonować na tyle na ile mogą normalnie, od czasu do czasu po cichu zatopią swoje zęby w ofierze, szybko się napoją i wrócą do życia. Nie mają też nadprzyrodzonych mocy, przeszywającego wzroku, nie widzimy nawet ich kieł. Wszystko to dlatego, że tym razem Jordan umiejscowił swoje wampirzyce (co też bardzo istotne) w XXI wieku, chociaż ich historia sięga 200 lat wstecz. Tym też fragmentom z przeszłości należą się pochwały. Zamglona, ciężka, duszna - naprawdę klimatyczna atmosfera sprawia, że przenosimy się na setki lat w tył by poznać przeszłość naszych bohaterek.

Gdy szłam do kina nie do końca kojarzyłam odtwórczynię jednej z głównych ról – Gemmę Arterton. Teraz pamiętam ją już bardzo dobrze. Jeśli chodzi o aktorstwo była tym najmocniejszym, najpewniejszych i przy okazji najbardziej hipnotyzującym punktem filmu. Nie dość, że zagrała bezbłędnie to do tego była po prostu niebywale seksowna (podejrzewam, że zostanie najseksowniejszą wampirzycą wszech czasów), a jej głosu i akcentu można by słuchać godzinami.  Saoirse Ronan, którą oglądamy zdecydowanie najwięcej (dobre role w „Pokucie” i „Nigdy nie będę twoja”, gorsza w „Intruzie”) po części powtórzyła to co widziałam w ostatnim z nich. Znowu widziałam nieco przerażoną, jeszcze smutniejszą dziewczynę przez większość czasu tajemniczo (chwilami troszkę irytująco) milczącą. Jednak z drugiej strony pod koniec filmu, gdy wszystko przyspieszyło, a emocje skumulowały się pokazała, że jak chce to potrafi. Szczególnie scena szczerej rozmowy przy biurku zapada w pamięć, kiedy to staje się wręcz nieco przerażająca. Niebywale swobodnie na ekranie zachowywał się Caleb Landry Jones, w roli nowego przyjaciela Eleanor. Ten, na którego występ tak czekałam, czyli Sam Riley nie miał tak wiele jak miałam nadzieję, że będzie miał do zagrania, ale to co widziałam z satysfakcją mogę nazwać kolejnym dobrym występem.

Zabrakło mi może troszkę więcej akcji? To nie w moim stylu, ale naprawdę. Może raczej odrobiny urozmaicenia, chociaż niby mamy tu kilka opowieści (obecna i ta z przeszłości). Jeszcze jakiś mały wpleciony wątek albo coś co trochę mną potrząśnie lub sprawi, że na chwilę przestanę oddychać i będę chłonąć to co widzę. Obawiam się, że snująca się przez większość produkcji, smutna i mało mówiąca Eleanor może zacząć drażnić część z was. To akurat mi nie przeszkadzało. Uczepię się jeszcze takich głupot, które jednak psują mi odbiór filmu, jak wspomniana wyżej dziewczyna podczas spaceru po mieście nagle wchodząca do restauracji i dająca tam krótki, niespodziewany koncert na pianinie.  Było wzruszająco, były emocje, cudne melodie, ale czemu nagle wchodzi do eleganckiej knajpy siada sobie siada i zaczyna grać? No właśnie. Nie lubię takich nieco naciąganych zdarzeń.

Nie zważając na obecne wampirze trendy w kinematografii Jordan zrobił wszystko po swojemu. Na serio, często wzruszająco, lecz mrocznie. Nie jest to popis wyobraźni i wymyślanie nowych, coraz to bardziej kuriozalnych przymiotów wampirów, lecz raczej powolny, ale pokaz jego wrażliwości, będącym w efekcie stosunkowo przyziemnym przez to fantasy. Otrzymałam kino na pewno na poziomie, ale niestety niespecjalnie zaskakujące ani nie pokazujące absolutnie niczego nowego. Zdarzyły się nawet (te romantyczne) sceny zrobione z obowiązku i zamiast przejmująco i właśnie romantycznie wyszło wtórnie i naiwnie (wiecie, nie możemy być razem itd.). Gdy pomyślę za jakiś czas o produkcji na pewno będę pamiętała muzykę, ponure, klimatyczne miasteczko i oczywiście świetny występ Gemmy Arterton. Jeśli wybierzecie się do kina nie oczekujcie nie wiadomo czego, tylko zatopcie się w tej opowieści, którą mimo wszystko z dużą klasą Neil Jordan snuje.

9 komentarzy:

  1. Bardzo czekałem na pierwszą recenzję (swoją drogą, jak to możliwe, że już widziałaś ten film?! ) i bardzo się cieszę, że film Ci się spodobał. Bałem się, że motyw wampira znów zostanie potraktowany tak żałośnie jak w Zmierzchu czy w Pamiętnikach wampirów, ale z tego co piszesz, na szczęście wcale tak nie jest. Mam mieszane uczucia do do głównych aktorek: Gemma bardzo zraziła mnie do siebie swą rolą w Hanel i Gretel, natomiast Ronan ma w sobie coś, co mnie irytuje (jej rola w Intruzie była mega słaaaaaba). Nie mniej jednak film na pewno obejrzę i wówczas napiszę więcej u siebie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czary-mary :) A tak serio wczoraj był pokaz przedpremierowy. Również się tego obawiałam, ale Jordan absolutnie z powagą potraktował temat. Jeśli chodzi o Hansel i Gretel jednym okiem obejrzałam pół filmu, bo chłopak akurat oglądał i rzeczywiście coś ją kojarzę, ale zapomnij. Tutaj Gemma była geeniaalna.

      Usuń
  2. Bardzo lubię Gemmę Arterton, fajna aktorka, ma nie tylko urodę i seksapil, ale i potencjał do grania poważniejszych ról (chociaż w kinie rozrywkowym też jest bezbłędna). "Bizancjum" chętnie obejrzę, choć niekoniecznie w kinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co z nią polecasz :) ? Widziałam tylko "Księżę Persji: Piaski czasu" i "Dziewczyny z St. Trinian". Widzę, że jest też w "Radiu na fali", ale chyba tylko chwilkę musiała być, bo nie pamiętam.

      Usuń
    2. Najmocniej mnie zaskoczyła w filmie "Uprowadzona Alice Creed" - występuje tu tylko trójka aktorów, więc aby przykuć uwagę taką kameralną, skromną oprawą należało wybrać charyzmatycznych wykonawców. I Gemma daje tu prawdziwy popis swoich możliwości. Podobała mi się również w brytyjskim komediodramacie "Tamara i mężczyźni". Podobno świetna jest w miniserialu "Tess of the D'Urbervilles", ale tego jeszcze nie widziałem. No i wielka szkoda, że w "Quantum of Solace" zagrała tylko epizod, byłaby lepszą dziewczyną Bonda niż Olga Kurylenko ;)

      Usuń
  3. Przez ostatnie trendy aż nie chce mi się patrzeć na filmy o wampirach. Odkąd to się wszystko zaczęło kojarzyć ze "Zmierzchem" to mi się jakoś odechciało tego typu klimatów. Dlatego dobrze, że akurat ten film zrecenzowałaś. Przekonałaś mnie do obejrzenia. Może jest jeszcze jakaś nadzieja dla gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli to film o wampirach? Jakoś umknęła mi ta informacja, ciekawe... Będzie trzeba się wybrać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie oszukujmy się... BYŁEM CIEKAWY! Zobaczyłem z wielką przyjemnością, przez początek myślałem, że nie przetrwam, ale później historia zrobiła się niesamowita! Naprawdę zrobiło na mnie wrażenie właśnie "to", co Jordan snuje. Gorzej wypadło z wykonaniem, z Ronan na czele, która zawiodła mnie w każdym możliwym aspekcie - nie ujmując Kristen Stewart, nawet zmierzchową Bellę przebiła! U mnie więcej na ten temat pisałem, więc zapraszam :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli oboje pod pewnym względem jesteśmy pod wrażeniem, ale niestety niemało zabrakło.. Napisałam u ciebie :)

      Usuń