"Blue Jasmine" - recenzja

dramat
rok: 2013
reżyseria: Woody Allen
scenariusz: Woody Allen

"Wszystko gra" (od którego minęło nota bene już 10 lat) otrzymało ode mnie 8/10. Od tego czasu Allen nakręcił sporo. Niektóre były gorsze ("Scoop-Gorący temat"), niektóre trochę lepsze ("Vicky Cristina Barcelona"), ale w końcu po wizycie w kinie na "Zakochanych w Rzymie" powiedziałam "stop! koniec dawania mu szans, ciągle oglądam to samo, a jest to co najwyżej niezłe!". Trzech najnowszych już nie obejrzałam. Pisano sporo, dyskutowano, a ja niewzruszona przez ostatnie 3 lata ignorowałam wszystko co związane z Allenem. Wczoraj mignęła mi reklama "Blue Jasmine" (w przyszłym tygodniu będzie je wyświetlać tvp2). Podniosłam wzrok i zobaczyłam zrozpaczoną twarz Blanchett. Coś we mnie pękło, a że ostatnio cierpię na niepoprawny optymizm to po trzyletniej separacji Allen dostał kolejną "ostatnią" szansę.

Niedoszła magister antropologii, elegancka, zadbana kobieta znająca nowojorskie elity, a tak bardziej wprost: znerwicowana, zarozumiała i egoistyczna snobka. Do nikogo tak dobrzej jak do Jasmine nie pasuje zwrot "stressed, depressed, but well dressed". Osobowość narcystyczna, napady lęku, wyparcie - psychiatra miałby co robić. Ta też umiarkowanie sympatyczna kobieta po (dosłownym) rozpadzie dotychczasowego życia razem ze swoim pustym portfelem i wybujałym ego przyjeżdża do ignorowanej wcześniej przez nią siostry. Niefortunnie Jasmine pojawia się w momencie, gdy do Ginger ma wprowadzić się jej nowy ukochany. Prosta, aczkolwiek dobroduszna dziewczyna przesuwa swoje miłosne plany i pozwala zostać zagubionej siostrze do czasu wyprostowania wszystkich spraw. Rzecz jasna szybko dochodzi do konfliktu. Dla Jasmine Chili to nikt więcej niż gruboskórny prostak, za to on uważa ją za nadęta wariatkę, a znajdująca się między nimi Ginger będąc w coraz mniej komfortowym położeniu zaczyna inaczej patrzeć na swoje dotychczasowe życie. Tu też pojawia się pierwszy ciekawyproblem jaki został w filmie przedstawiony - jak opisać sytuację Ginger? Wygoda, brak wiary w siebie, strach przed nieznanym, a może to jest właśnie to reklamowane szczęście, które podobno jest w życiu najważniejsze? To naprawdę zadziwiające jak wiele tematów udało się Allenowi poruszyć w tym tylko pozornie banalnym filmie. Trafnie i boleśnie podsumował niektóre zachowania kobiet, przedstawił antagonizm w społeczeństwie amerykańskim, a do tego zostawił widza z przeróżnymi pytaniami, zaczynając od prostego "czy pieniądze dają szczęście?". Ta wielowarstwowość sprawia, że do produkcji chce się wrócić, pomimo, że nie jest to lekki, odprężający seans.

 
"Blue Jasmin" można śmiało nazwać współczesną wersją "Tramwaju z pożądaniem". Jasmine znajduje się w podobnej sytuacji co Blanche, a do tego jest podobne egzaltowana, znerwicowana i przykładając podobnie dużą wagę do stroju spożywa podobne ilości alkoholu. Sposób wypowiada słów i nawet barwa głosu są zbliżone. Obie negują rzeczywistość, obie mają zawyżone ego i obie naznaczone fatalizmem staczają się po równi pochyłej. Łatwo było przekroczyć granicę, ale Blanchett nie przeszarżowała. Oscar w tym przypadku jest w pełni zasłużony. Nie umiem znaleźć innego epitetu niż "idealnie", bo Blanchett zagrała to po prostu idealnie. Baldwin, który bardziej pasuje do tego typu ról niż dobrze je odgrywa, Hawkins balansująca między urokiem, a prostotą oraz standardowo dobry i czarujący Peter Sarsgaard pięknie dopełniają tę oscarową kreację.

W tym filmie dosłownie wszystko jest niejednoznaczne. Allen rzuca rękawicę procesowi stygmatyzacji, wyciska siódme poty z Blanchett, a przy okazji jak zwykle tworzy ładny obrazek (ach te domy i widoki). Nie wiem co to za tajemnicze moce poprowadziły mnie przed ekran, ale chwała im za to. Naprawdę polubiłam ten film, a wniosek jest taki, że jeden z najbardziej znanych komediowych reżyserów świata jest rzeczywiście dobry, tyle, że w dramatach.

3 komentarze:

  1. Chętnie sięgnę po niego w jakiś zimny listopadowy wieczor:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Blue Jasmine" bardzo mi się spodobał. Bardzo trafnie porównałaś go do "Tramwaju...", nie myślałam o tym podczas seansu, ale faktycznie sytuacja niemal identyczna ;)
    Cate dała czadu, naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem i też się zgadzam, że na Oscara zasłużyła!
    Pozdrawiam,
    http://magiel-kulturalny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. A na mnie ten film nie zrobił większego wrażenia. Taki na jeden wieczór, obejrzeć i zapomnieć.

    Pozdrawiam :) Przy gorącej herbacie

    OdpowiedzUsuń