"300: Początek imperium" - recenzja

dramat/akcja
oryginalny tytuł: 300: Rise of an Empire
rok: 2014
reżyseria: Noam Murro
scenariusz: Kurt Johnstad, Zack Snyder

Pod tym akurat względem jestem jedną ze stereotypowych kobiet - kino pełne walki zdecydowanie nie jest tym co lubię. Pierwszej części nie oglądałam całej. Urywki w telewizji nie utrzymały mojego zainteresowania (walka, walka i walka). Mimo złych skojarzeń wybrałam się bez żadnych przemyśleń i oczekiwań trochę z biegu na „300: Początek imperium”. Nie miałam pojęcia, że czeka mnie taka miła niespodzianka i że będę wychwalać tę produkcję na blogu. 

Akcja głównie skupia się na Temistoklesie i Atenach oraz historii Artemizji. On oddany swojej ojczyźnie, a ona żądna zemsty poprowadzili wojska w morskiej bitwie pod Salaminą.

Już na samym początku film poderwał mnie z fotela. Przypomniała mi się trauma z dzieciństwa, czyli widok „Szału uniesień” Podkowińskiego w Krakowie. Taki to właśnie podobny koń przeraził mnie i wzbudził nieoczekiwane emocje. Nie spodziewałam się, że w stanie podobnego zaangażowania dotrwam do końca. Z przyjemnością zacznę od tych najważniejszych rzeczy, które zapamiętałam z seansu. Epicka muzyka. Wspaniała, po prostu cudowna! Idealnie dopasowana, świetnie dopełniająca całą produkcję, tworząca niesamowity klimat. Oczywiście zdjęcia i efekty – wow! Obraz co chwilę się zmienia, dzieje się dużo i szybko, dlatego też ogląda się to jednym tchem z przerwami na chwilę oddechu i „ale ujęcie!”. Nie wiem czy wszechobecna krew pozwoli wam to dostrzec (może bardziej panie zwrócą uwagę), ale ślicznie kostiumy. Głównie chodzi tu oczywiście o to co ma na sobie Artemizja. Pewnie znana już większości z wam z pierwszej części bardzo oryginalna i osobliwa forma (kolory, brutalność, hektolitry krwi) oczywiście nie wszystkim przypadnie do gustu. Nie napiszę, że możecie ocenić po zwiastunie czy taka forma wam odpowiada, bo mi zwiastun się nie spodobał (i gdyby nie mój chłopak olałabym, że kolejny taki film wchodzi do kin), a z seansu jestem baardzo zadowolona.


Co mnie jeszcze cieszy? Wreszcie zachwyciła mnie Eva Green! Pisałam kiedyś o jej osobliwej, zimnej urodzie (te brwi, oczy i grymas). Patrząc na nią widzę zawsze coś pomiędzy psychopatką, a czarownicą i te skojarzenia utrudniały mi odbiór jej bohaterek i skupienie się na jej grze. Nie lubię jej mimiki, głosu, tego jak gra. A tutaj? Została idealnie dobrana i jej oryginalna uroda świetnie pasowała do roli i stylu w jakim film jest zrobiony. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. To co w innych filmach mogło być wadą tutaj stało się atutem - to zimno, ta mroczność pasowały idealnie. Oprócz tego po prostu wykorzystała szansę i świetnie zagrała! Brawo! Powiem wręcz, że była tym głównym puntem produkcji.  A tak zostając przy niej jeszcze na chwilkę.. Pamiętacie scenę ognistego seksu, w której wystąpiła Eva Green i Johnny Depp („Mrocznie cienie”)? To jeszcze było nic ;)

Były momenty (szczególnie na początku zanim nie przywykłam), że 3D tak mnie absorbowało, że trudno było skupić się na samej historii, ale ogólnie nie żałuję tego seansu. Dla odmiany osoba, z którą byłam w kinie (antyfan 3D w zwykłym kinie) nie polubił się z taką wersją filmu, skutecznie przeszkadzała mu w zaangażowaniu w historię i skupieniu się na treści. Myślę, że większość osób ma już wyrobioną opinię na temat takich seansów, mogę tylko powtórzyć, że nie żałuję, bo dobrze się oglądało. Były oczywiście ujęcia gdy 3D stawało się zbyt nachalne, na siłę i wręcz przeszkadzające, tak sztuczne, że o Jezu, ale w większości technika ta została wykorzystana na plus.


Nie lubię i nie trawię humorystycznych elementów w tego typu produkcjach. Nawet jeśli jest to coś małego to potem szlag zaraz trafia cały nastrój. Tutaj było dosłownie kilka takich scen, ale niestety jestem na nie wyjątkowo wrażliwa. Siedzę zaangażowana i wpatrzona w ekran, napięcie rośnie i nagle jakiś mały żarcik. Czas pryska, a ja tylko myślę „no i po co to było”? Chyba tylko Polańskiemu w „Autorze widmo” udało się w filmie zrobionym na serio rozśmieszyć mnie kilka razy i nie zażenować. Była jeszcze jedna z ważniejszych, końcowych scen kiedy ujęcie trwało tak długo i było zrobione tak serio, że przerysowanie stało się śmieszne, ale to takie w sumie niewielkie, już bardzo subiektywne minusy.

Daję siódemkę z dużym plusem (rozważałam ósemkę, ale zabrakło mi jeszcze czegoś mocnego w zakończeniu), głównie za to, że nie lubię tego typu produkcji, a tej jakoś udało się mnie do siebie przekonać. Zdjęcia, muzyka, aktorzy.. Nie moje klimaty, ale jestem pod naprawdę sporym wrażeniem tego oryginalnego, krwawego i emocjonującego przedstawienia kawałka historii. Do tego czuć to szaleństwo, ducha walki, zatracenie się w tym wszystkim. Czy przełkniecie scenariusz, treść, brak czegoś więcej niż zabawa efektami i skupicie się tylko na tym by chłonąć to co dzieje się na ekranie? Nie wymagając od tych pierwszych zbyt wiele będziecie jak ja się dobrze bawić, chyba, że slow-motion, generalna przesada w formie, bohaterstwo greków i żądna zemsty Artemizja zaczną was drażnić, a ten zekranizowany komiks stanie się komiczny. Mnie to na szczęście nie spotkało.

7 komentarzy:

  1. No, a ja właśnie boję się dość tego typu produkcji, ale z tego, co piszesz może warto się skusić :). Bo z reguły też nie daję szans tego typu filmom ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film nie trwa jakoś bardzo długo, więc w razie cierpień tylko 1h40minut męczarni :D Ja bardzo się cieszę, że dałam szansę, jedno z większych zaskoczeń :)

      Usuń
  2. Ja już nie mogę doczekać się seansu. Pierwsza część powaliła mnie na kolana. Zastanawiałem się czy kontynuacja wywrze na mnie podobne wrażenie. Po Twojej recenzji widzę, że może tak być.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety to akurat recenzja bardziej chyba skierowana do osób, które nie mogą się przekonać do tego filmu i z góry zakładają, że do nie dla nich (bo sama do tego grona należałam). Ja z kolei nie mogę doczekać się seansu pierwszej części, niedługo to uczynię :) Mój kinowy partner nie był tak zachwycony jak ja i pierwszą część wspomina lepiej (podobna forma po raz drugi nie wywarła już takiego wrażenia? męczące dla niego 3D? - ciężko powiedzieć). Dla mnie super i jestem przekonana, że się spodoba! :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, muzyka była świetnie dobrana.

    OdpowiedzUsuń
  5. Film całkiem dobry, jednak pierwsza część bardziej przypadła mi do gustu. Największą zaletą filmu są chyba efekty specjalne, które wymiatają :) Sporo się naszukałem, bo nienawidzę oglądania kinówek, ale w końcu z kumplem znaleźliśmy w miarę dobrą wersję, a gdzie? najciemniej zawsze pod latarnią- na PlayWatch'u :D Łapcie i nie dziękujcie spartiaci xD

    http://playwatch.pl/6071960ebe/9ed9a46262

    OdpowiedzUsuń