"Foxcatcher" - recenzja

dramat/biograficzny/sportowy
rok: 2014
reżyseria: Bennett Miller
scenariusz: E. Max Frye, Dan Futterman

Dziwna to historia i dziwny to film. "Foxcatcher" od początku wciągał mnie w swoje mroczne zakamarki, chciał omamić i zaczarować, ale starałam się zachować dystans i trzeźwo patrzeć na całą historię. Świetne charakteryzacje, niesamowita muzyka, stylowe zdjęcia... Na pierwszy rzut oka to film porządny, zrobiony pod Oscary, ale gdy przyjrzymy się bliżej zdecydowanie czegoś w środku mu brakuje. Mam wrażenie, że twórcy tak skupili się na statycznych ujęciach, poważnej muzyce i klimacie, który od pierwszych chwil nachalnie mówi "tu wydarzy się coś złego", że zapomnieli o treści i bohaterach, tworząc nikły zarys historii. Specjalista od filmów biograficznych Bennett Miller tym razem zrobił film zimny, wykalkulowany i zdecydowanie gorszy od poprzedniej produkcji "Moneyball".

Scenariusz jest naprawdę bardzo dziwny. Pisząc pół żartem teraz powinien postać film o relacji Johna du Pont z drugim z braci, której poświęcone jest naprawdę niewiele czasu. To się po prostu nie klei. Jakby twórcy sami nie wiedzieli o czym chcą zrobić film. Oglądamy powoli rozwijającą i zmieniającą się relację dwóch głównych bohaterów po czym... No właśnie. Reżyser przypomina sobie o prawdziwej historii i na koniec wrzuca wydawałoby się główne wydarzenie. Potem z obowiązku przypomina sobie o swym głównym bohaterze i coś tam pokazuje by domknąć jego wątek. Naprawdę dziwnie skonstruowany jest ten film. Szczerze mówiąc nie zwróciłam nawet uwagi, że do końcowych wydarzeń doszło kilka lat później (było to powiedziane w filmie?). Moje różne wątpliwości dopiero rozwiały przeczytanie po seansie artykuły. To produkcja, z której jeśli chcecie wyjść zadowoleni nie możecie oczekiwać dobrze opowiedzianej historii, a na pewno zapomnieć o ludziach na podstawie, których życia (podobno) stworzono ten film. Pozostaje delektować się ujęciami, muzyką czy oglądać bez większych oczekiwań specyficzne relacje bohaterów.


Zastanawiacie się - to o czym w końcu jest ten film?  Z początku stara się być on intymnym obrazem nieradzącego sobie w życiu i relacjach z ludźmi (nasuwa się "Zapaśnik") człowieka. Niestety Tatum choć do roli świetnie pasował nie jest zwyczajnie na tyle dobrym aktorem by przez dłuższy czas opierać film na jego barkach i pustym spojrzeniu. Gdy do gry wchodzi Carell (gra trenera, sponsora, mentora, przyjaciela i co tam jeszcze sobie jego bohater wymyślił) robi się z tego niepotrzebnie rozwleczony film o smutnym życiu i chorej relacji człowieka smutnego, opuszczonego, słabego psychicznie, poszukującego jak zagubione dziecko wsparcia i łaknącego ciepła z człowiekiem jeszcze smutniejszym, podłym, obleśnie bogatym, a tak naprawdę pustym, samolubnym, próżnym i ubogim. Du Pont jest wyprany z uczuć, manipuluje ludzi i wykorzystuje ich do spełnienia swoich kaprysów i zachcianek. Carell i Tatum grają tu ludzi tak zimnych, że aż nierealnych (szczególnie ten pierwszy). Każdy ich ruch jest nadmiernie uroczysty, a ich minimalistyczna mimika i minimalistyczne rozmowy pomimo, że tworzą niezły, gęsty klimat to są zwyczajnie sztuczne. Jedyną nadzieją, siłą i pozytywną iskierką jest tu jedyny ludzki punkt filmu - David i jego rodzina. Aż ciepło się robi na sercu gdy pojawiają się na ekranie i nie tylko ocieplają, ale urealniają ten zamrożony, dziwny świat stworzony przez reżysera. Pewnie też doszły was słuchy, że to Oscarowa rola Carella. Według mnie cały efekt to raczej zasługa wizualnej przemiany i robiącej spore wrażenie charakteryzacji, chociaż należą mu się gratulacje za udane wcielenie się w zupełnie inną niż zawsze rolę. Ruffalo ma w sobie swój nieodłączny luz i jak zawsze wykonuje dobrą robotę. Jeśli absolutnie nie cierpicie Tatuma to niczego wam tym filmem nie udowodni, ani nie pokaże z innej strony, ale powtarzam, jak dla mnie pasował świetnie i pewnie głównie dzięki temu dobrze się spisał. Gdyby zabrać klimat, tło i resztę zobaczylibyście tego samego Tatuma z tą samą miną, ale razem z całym dopieszczonym ekwipunkiem jest naprawdę nieźle.


O filmie słyszałam już dawno, historia wydawała się intrygująca i niestety jestem trochę zawiedziona. To pod kilkoma względami średni, pod kilkoma naprawdę przyzwoity film, ale nic więcej. Widać rozmach, zaangażowanie i pod względem technicznym profesjonalne podejście, ale w efekcie oglądamy górnolotną formę i produkcję, która nie jest niczym specjalnym. To z jednej strony potwornie smutny, a z drugiej zimny i do pewnego stopnia wyprany z emocji obraz o ludziach tylko z pozoru spełnionych, wygranych i szanowanych. To ciemniejsza strona sławy i bogactwa. To nachalnie mroczna historia chorych relacji i chorych ludzi. Niewiele wam to powie, ale wszystko to jest po prostu... dziwne. Jakieś takie nieskładne, nieprzemyślane, nieklejące się. Na film BARDZO negatywnie zareagował Mark Schult. Tutaj możecie przeczytać jego sprostowanie całej historii. Myślę, że warto zajrzeć i dowiedzieć się więcej, bo film rzeczywiście nie skupia się na faktach, a na dziwacznych relacjach mam wrażenie (i różne wypowiedzi na to wskazują) wyssanych prosto z palca reżysera. Szczerze mówiąc nie rozumiem trochę takich filmów... Wykorzystano prawdziwą historię po to by zrobić film w sumie o czymś innym. Czy ta "prawdziwa historia" ma wzbudzić zainteresowanie i przyciągnąć widzów do kina? Równie dobrze film ten mógłby się zakończyć inaczej, bo najważniejsza w nim jest główna relacja du Ponta i młodszego z braci Schultz. Po prostu nie rozumiem. Wiem, że są to subiektywne odczucia związane z prawdziwą historią, a nie samym filmem jako dziełem, ale ciężko to rozłączyć i nie oceniać go przez ten pryzmat. Po części to film naprawdę dobry, ale... No właśnie. Sami wywnioskujcie co o tym myśleć. Ja mam mieszane uczucia. Kaprysy i chore zachowania toksycznego, złego człowieka, tyrana i psychola jakim był du Pont oraz jego nie do końca zrozumiałe przeze mnie motywy niektórych zachowań i jego relacja z braćmi - to główny, ale mimo to niedostatecznie zgłębiony punkt tej pretensjonalnej i patetycznej (chociaż świetnej technicznie i prawdziwie mrocznej, na swój sposób intrygującej) produkcji.

9 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy mam akurat ochotę na taki film, dość ciężki jak widzę. Ale zapisałam sobie tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Statyczny, niepokojący, mroczny - zdecydowanie taki jest.

      Usuń
  2. A ja się zastanawiam czy lubisz horrory? Bo prawie w ogóle o nich nie piszesz. Może jakiś top 5?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O takiej treści wiadomości chyba dostaję najwięcej :) Horrorów praktycznie nie oglądam (czasem coś w tv). Jakoś tak... Chyba nie są dla mnie. Wydaje mi się, że ludzie oglądają je po to żeby się po prostu bać, ja tego zupełnie nie rozumiem. Oglądałam kilka razy "The Ring" jak było kiedyś modne i dobrze wspominam, jakiś czas temu leciało "Blair Witch Project" bardzo mnie wciągnęło. Niestety nic więcej ciekawego na temat horrorów nie jestem w stanie napisać :D

      Usuń
  3. Idę jutro, więc skonfrontuje wrażenie po seansie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś obejrzałem i mnie porwał. Od godziny siedzę w Internecie i czytam historię Johna du Pont :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie trzeba czytać, bo z filmu to się za wiele nie dowiemy :P Ale ma coś wciągającego i mrocznego to fakt ;)

      Usuń
    2. PS. Tak sobie teraz przeczytałem i te wszystkie tweety Millera wyglądają jak dość nieudolna promocja jego książki :P

      Usuń
  5. A moim zdaniem historia filmu jest ciekawa i nie widzę niedociągnięć, warto go obejrzeć bez dwóch zdań. Sam w sobie jest wciągający. A recenzja do tego filmu tu przedstawiona jest nieco negatywna a film naprawdę warto obejrzeć, fabuła pozwala na własny komentarz i refleksje co naprawdę skłania do oglądnięcia. Polecam tym którzy jeszcze się wahają :)

    OdpowiedzUsuń