dramat
oryginalny tytuł: Suffragette
rok: 2015
reżyseria: Sarah Gavron
scenariusz: Abi Morgan
24-letnia praczka Maud Watts przypadkiem ląduje w środku zamieszek wywołanych przez sufrażystki. W tłumie rozpoznaje ją jedna ze współpracownic, która następnie wciąga ją w ruch walczący o prawa wyborcze kobiet w Wielkiej Brytanii. Watts musi stawić czoła coraz bardziej brutalnej policji, tęsknocie za synem oraz własnym rozterkom.
Do pierwszych
zmian w brytyjskim prawie wyborczym doszło w 1918 roku, czyli 5 lat po zakończeniu akcji filmu (wszystkie kobiety mogły głosować dopiero od 1928). Co działo się w międzyczasie? Nie wiadomo."Sufrażystka" nie tłumaczy jak dokładnie doszło do zmian w brytyjskim prawie. W pierwszej kolejności opowiada o poświęceniu jednostki dla ogółu i wierności własnym przekonaniom. Pięknie przedstawia to, że aby osiągnąć coś czego nikt wcześniej nie zrobił, trzeba zdobyć się na na rzeczy oceniane przez innych jako nieodpowiednie, a czasem nawet szalone czy niebezpieczne. Pokazuje też drugą, ciemną stronę (obok narażania się władzom) życia aktywistek - cierpienie bliskich i wyrzeczenia, których tworzenie wielkich rzeczy wymaga.
Specyficzna, oszczędna gra Mulligan świetnie zdała egzamin w tego typu kinie. Jej pełne zmartwień, przeszklone oczy przekazują jeszcze więcej niż do tej pory (Była sobie dziewczyna, Wielki Gatsby) i przykuwają jeszcze większą niż zawsze uwagę na tle szarego Londynu. Brytyjska aktorka miała też kilka okazji pokazać się z innej, wymagającej porzucenia bycia stonowaną i delikatną strony - popisać w dramatycznych scenach.
Z jak zawsze ogromną pewnością i swobodą (pomimo, że z rzadka kamera skupiała się tylko na niej) z dobrej, "normalnej" strony pokazała się Helena Bonham Carter. Do tej brytyjskiej ekipy dołączyła również (przedstawiona niepotrzebnie na plakacie) Meryl Streep w roli jednej z założycielek ruchu sufrażystek - Emmeline Pankhurst. Piszę niepotrzebnie, bo oglądać ją możemy przez jedynie kilka minut. Gavron skupiła się na zwykłych, przeciętnych kobietach jak główna bohaterka, która nie jest konkretną sufrażystką, a bardziej inspirowaną dopiero co wstępującymi do ruchu działaczkami postacią.
"Sufrażystka" boleśnie przypomina o tym jak (jeszcze nie tak dawno) traktowane były kobiety. To mały pomnik postawiony osobom, które poświęciły swoje życie żebyśmy mogły godnie żyć. Ze względu na tematykę jest niewątpliwie produkcją bardzo ważną, wizualnie skromną i ponurą (z rzetelnie oddanymi realiami epoki), zagraną dobrze i często wzruszającą. Bez szaleństw, bez zaskoczeń, bez fajerwerków - nieźle opowiedziana historia kobiet, które zmieniły historię. Niestety, ale ten niewychodzący poza bezpieczne ramy kina historycznego film spodoba się raczej tylko kobietom.
Szkoda, że film nie zwala z nóg, chociaż przyznam, że tak czy inaczej chętnie bym go obejrzała ;) Tak myślałam, że Mulligan będzie całkiem nieźle pasować do roli.
OdpowiedzUsuńWłaściwie tego się właśnie spodziewałam - że będzie to ważny, ale jednocześnie normalny, poprawny film. Bardzo lubię Mulligan i Bonham Carter, kocham Meryl [cieszę się na każdy jej epizod] i kocham tak ważną tematykę, dlatego koniecznie chcę 'Sufrażystkę' zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńSkoro tak, to jest film dla mnie. Szczególnie, że lubię takie spokojniejsze, historyczne kino. Do tego Mulligan wydaje się pasować do klimatu, a Helena i Meryl pewnie tylko dodają filmowi punktów. Na pewno chętnie po niego sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Bardzo chcę obejrzeć, ale właśnie zapowiada się tylko poprawnie. Mimo to myślę, że warto sobie czasami uświadomić ile nam, kobietom, już udało się osiągnąć, zastanawiam się tylko czy nie pogłębiamy kryzysu męskości - okazujemy się lepsze od facetów w każdej dziedzinie ;)
OdpowiedzUsuńojej, biegnę do kina! pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńwyznaniaczytadloholiczki.blogspot.com