"Ghost in the Shell" - recenzja

thriller/akcja/sci-fi
rok: 2017
scenariusz: Jamie Moss, Jonathan Herman, William Wheeler
reżyseria: Rupert Sanders

W ostatnich latach Johansson szczególnie upodobała sobie kino sci-fi. Nie podejrzewałam, że zalotna blondynka z filmów Allena, tak dobrze sprawdzi się jako chodzący robocop. Tekst zaczynam od niej, a nie od reżysera, bo to dzięki porządnej kreacji Major, produkcję można zaliczyć do raczej udanych.

Prawie, że niezniszczalna, świetnie przygotowana do walki, a do tego myśląca - pierwsza taka jednostka. Major to człowiek zamknięty w sztucznym ciele. Dzięki niemożliwym do nabycia przez zwykłego homo sapiens zdolnościom, nasza bohaterka stoi na czele Sekcji 9, zajmującej się zwalczaniem przestępczości. Przy jednej z tego typu akcji, Major natrafia na ślad niebezpiecznego hakera.


Zaskakujące zwroty akcji niestety nie rekompensują tego, że przez większość seansu brodzimy intelektualnie, a bardzo chciało by się popływać, bo sama historia (oryginalnie manga z lat 90-tych) daje możliwość zanurzenia, niestety na poziomie scenariusza została zamieniona na jej tekturowy odpowiednik, skierowany do masowego odbiorcy, ledwo co ocierający się o kino filozoficzne. Oglądamy niby zmagania głównej bohaterki, której towarzyszą problemy z zaakceptowaniem własnej tożsamości i brakiem pełnej przynależności do świata ludzi, ale nie zastanawiamy się nad granicą i nową definicją człowieka, jak to było np. w przypadku filmu "Ex Machina".

Sanders zrobił kolejny, choć nie taki sam film podejmujący temat robotów, które odczuwają jak ludzie. Nie taki sam przede wszystkim ze względu na wspaniale przedstawione miasto przyszłości i hipnotyzującą od pierwszej do ostatniej sceny Scarlett. Zasługuje na nie więcej niż 6/10.

1 komentarz: