oryginalny tytuł: The Assassination of Jesse James by the Coward Robert
Ford
rok: 2007
reżyseria: Andrew
Dominik
scenariusz: Andrew
Dominik
Po pierwszych kilku minutach
zdawało mi się, że film mnie niczym nie zaskoczy i western o legendarnym Jesse
Jamesie będzie dobrą, ale nie wyróżniającą się niczym ani nie zaskakującą mnie
(no bo czym mógłby zaskoczyć?) produkcją. Zauważyłam, że westerny mają to samo
co filmy kostiumowe, najczęściej nawet te słabsze są przynajmniej dobre, ale nie
wychodzą poza pewien schemat, co nie zmienia faktu, że w większości są udane. Andrew
Dominik szybko pokazał mi w jak wielkim jestem błędzie, a potem uciszył i wbił
w fotel. Szybko zrozumiałam, że nie jest to zwykły western, ale dzieło składające się z wielu cech i elementów, których nie spodziewałam się w tego typu filmie.
Jesse James był nieuchwytnym
bandytą, który w drugiej połowie XIX wieku okradał m.in. pociągi i banki. Jego
przygody nie raz i nie dwa przenoszono na duży ekran, jednak Andrew Dominik zamiast przedstawiać wesołą historyjkę o rabusiu postanowił przybliżyć
nam głównie od strony psychologicznej wszystkie postaci, które były powiązane z
Jamsem, jego śmiercią oraz postać jego samego. Wciąż narastający stres
spowodowany brakiem zaufania i poczuciem zagrożenia ze strony nawet najbliższych,
nagroda za pojmanie i konieczność przeprowadzania się z miejsca na miejsce
sprawiły, że Jesse James (Brad Pitt)
z pewnego siebie idola wielu ludzi i legendy za życia przemieniał się powoli w zagubionego
człowieka z emocjonalnymi problemami. Nie mniej skomplikowanie i nie mniej
ciekawie Dominik prezentuje nam portrety innych bohaterów.
Tytułowy Robert Ford (w tej roli genialny Casey
Affleck wyróżniony nominacją do Oscara) to tak naprawdę zamknięty i
zakompleksiony tchórz, który jednak potrafi momentami (szczególnie pod koniec)
wzbudzić w widzu i inne uczucia. Jednak moją ulubioną postacią pozostaje Charley
Ford (Sam Rockwell). Zresztą oprócz
nich można by wymienić jeszcze kilku bohaterów, bo jest to jeden wielki
przegląd barwnych postaci. W większości smutnych postaci, bo to tak naprawdę
film o smutnych ludziach, którzy nie mogli zaznać spokoju, z Jamesem na czele.
A czy drugoplanowi bohaterzy (a szczególnie jeden) nie przyćmili Brada Pitta? Trudne
pytanie, każdy sobie odpowie, a ja mimo całej sympatii raczej skłaniam się ku potwierdzeniu tej
tezy.
Ten film to inny świat. Świat, w
którym każdy szczegół jest dopracowany. Przepełniony niepokojem i melancholią.
Klimat jest niewątpliwym atutem tej produkcji. Nie mogłam siedzieć odprężona,
kiedy dobiegał do mnie z głośników niepokojący wiatr. Przeszywająca muzyka jak
z przejmującego dramatu, zdjęcia nieba, pól przewyższają o klasę zdjęcia z najlepszego
filmu przyrodniczego, a mimo, że wszystko utrzymane w wolnym tempie to emocje
lepsze niż podczas filmu akcji. Dziwi mnie brak chociaż jednego
Oscara za dosłownie.. cokolwiek, bo wszystko jest tu na najwyższym poziomie. A
brak przynajmniej nominacji do Oscara za muzykę to żart. Z ręką na sercu nie
przychodzi mi teraz do głowy film z tak świetnymi zdjęciami i piękną muzyką i
jestem pewna, że większość podpisze się pod tym, że film został skrzywdzony nie
dostając nagrody za dwa wymienione przeze mnie wyżej elementy. Mimo, że mam
nieduży ekran telewizora to zdjęcia wgniotły mnie w fotel.
Dosłownie.
Jeden z najbardziej
dopracowanych pod względem technicznym, a zarazem też klimatyczny film jaki
widziałam. To więcej niż western, to wnikliwe studium postaci. Śmiało można
nazwać go dramatem psychologicznym. Przy długich, porządnych filmach (nasuwa mi
się m.in. „Dom dusz”), ale takich naprawdę dobrych lubię użyć słowa: kompletny.
Takie właśnie „Zabójstwo Jessego Jamesa…” jest. Produkcja wykonana z wielkim
wyczuciem, odwagą, ale i inteligencją. Po mistrzowsku przedstawione szaleństwa
i cierpienia wybitnej jednostki. Oj ciężko jest być najlepszym. Kończę recenzję
i chwilę posiedzę w spokoju w fotelu, bo jestem przepełniona emocjami po
seansie – serio. Szczerze przejmujący i wybitny film na najwyższym poziomie, na który warto poświęcić te 160 minut.
Czuję się zachęcony do obejrzenia :)
OdpowiedzUsuńTo dobrze, czy się spodoba czy nie zobaczymy, ale mogę ręczyć, że jest to porządne kino na wysokim poziomie :)
UsuńBrak nominacji za Oscara za muzykę to jakiś nonsens. Mi się film również podobał, ale to nie zmienia faktu, że jest za długi i szczególnie w środkowej części strasznie się dłuży. Mało brakowało,że wyłączyłabym w połowie i nigdy bym się nie dowiedziała jak wiele straciłam. Uwielbiam początek i koniec tego filmu, i Pitta w roli Jamesa.
OdpowiedzUsuńNie miałam czegoś takiego żeby aż chcieć wyłączyć, ale gdyby był krótszy nic by się nie stało. Chociaż szczerze po oglądaniu wielu 1,5 godzinnych filmów myślę, że jest fajnym oderwaniem wejście w jakąś historię na te trochę ponad 2,5 godziny :)Chociaż jak patrzę na 3 interesujące mnie filmy, które wchodzą w maju: 2 godz 20 minut, 2 godzin 15 minut 2 godziny 20 minut. W sumie cieszy mnie to, bo przez pewien czas większość trwała 1,5 a jak 2 godz. to było woow i chyba tęsknię za tymi dłuższymi.
UsuńGenialny film, jeszcze lepsza muzyka, prawdziwa bomba.
OdpowiedzUsuńPodobno film ogląda się po raz pierwszy dopiero za drugim razem gdy zna się już zakończenie. Tu zna się je od początku więc można skupić się na obrazie i jednej z najlepszych [a moim zdaniem najlepszej] roli Brada. Cudny film, jeden z moich ulubieńszych.
OdpowiedzUsuń