"Oz Wielki i Potężny" - recenzja


fantasy/przygodowy
oryginalny tytuł: Oz: The Great and Powerful
rok: 2013
reżyseria: Sam Raimi
scenariusz: Mitchell Kapner, David Lindsay-Abaire

„Czarnoksiężnik z Krainy Oz” to powieść, która została wydana już grubo ponad 100 lat temu. Książka była ważnym wydarzeniem, gdyż był to tak naprawdę pierwszy utwór fantasy w amerykańskiej literaturze dziecięcej. O Czarnoksiężniku słyszałam wiele razy, ale szczerze mówiąc nawet dokładnie nie pamiętałam całej historii, dlatego też nie odniosę się do tego jak fabuła produkcji ma się do książki. Taka klasyka oczywiście była przenoszona na ekran nie raz i nie dwa, tym razem postanowił uczynić to Sam Raimi wspomagając się efektami 3D. Czemu po kilku miesiącach od premiery zdecydowałam się jednak wrócić do filmu? Jak domyślacie się były 2 powody: James Franco i Michelle Williams. A czemu dopiero teraz? Skoro „Alicja w Krainie Czarów” na filmwebie oceniona jest na 7,1, „Parnassus” na 6,6 i nawet znielubiona (nie wiem czemu – rewelacyjny film) przez wszystkich „Królewna Śnieżka i Łowca” uzbierała 6,3 to taki sam wynik filmu „Oz Wielki i Potężny” sugerował mi, że produkcji wiele brakuje. Nic podobnego. Otrzymałam barwne, piękne fantasy (chyba nawet barwniejsze) niż myślałam z nieoczekiwaną przeze mnie szczyptą fajnego humoru! Film okazał się na pewno lepszy od „Alicji w Krainie Czarów”, a 7 jest absolutnie adekwatną oceną.

Produkcja rozpoczyna się od ok. 15 minutowego, czarno-białego wstępu. Filmik w starym stylu jest naprawdę zaskakujący. Nie ma tu lukru ani innych bajeczek. Oz (James Franco) pracuje jako iluzjonista w przejezdnym cyrku. Nie szanuje ludzi, rozkochuje w sobie kobiety i wciąż marzy o czymś… wielkim, bo czuje, że pisane jest mu robienie wielkich rzeczy. Podczas wichury jakimś sposobem przedostaje się do rządzonej przez złe siły Krainy Oz. Na miejscu wita go Theodora (Mila Kunis) i informuje, że od dawna na jego przybycie czekają mieszkańcy. W drodze do zamku czarodziejka na zabój zakochuje się w Ozie, jednak on nie jest nią już zainteresowany, szczególnie kiedy poznaje jej równie piękną siostrę Evanorę (Rachel Weisz). Oczywiście Oz jak zwykle nie liczy się z nikim i bez wyrzutów sumienia zabiega o kolejną czarodziejkę – Glindę (Michelle Wiliams). W między czasie wszyscy mieszkańcy Krainy pokładają nadzieję, że Czarodziej przywróci jej dawną świetność i odbierze władzę złej królowej. Problem tkwi w tym, że wszyscy biorą go za tego kim nie jest, gdyż żadnych magicznych mocy oprócz kilku sztuczek Oz nie potrafi wykonać. Jednak wizja królowania i setek ton złota sprawia, że postanawia podjąć się zadania.


Michelle Williams znakomicie się spisała, jak zwykle nie mogłam oderwać od niej oczu. Nie był to popis aktorstwa, ale ma w sobie takie naturalne ciepło, które idealnie się tutaj sprawdziło. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu i tyle. Świetnie poradziła sobie Mila Kunis. Dodała filmowy takiej wręcz… pikanterii. Nie spodziewałam się po niej tak świetnego wystepu. Tego typu filmy fantasy mają to do siebie, że wszystko jest tu tak jak ma być, wszystko jest na swoim miejscu, tutaj zła królowa, tutaj dobra, tutaj zamek, a tutaj piękny las. Piękne, oczarowujące, czasami groźne, ale takie boleśnie ułożone. Ona zachwiała równowagą wzbudzając wiele mieszanych emocji, których nie spodziewamy się po takim filmie. W jej cieniu pozostała przy niej dosyć nijaka Rachel Weisz. Jednak najważniejszą osobą jest oczywiście James Franco. Jego nonszalancja i czar na pewno was uwiodą. Nie jest on osobą, która była stworzona do tej roli, na którą patrzymy jak na magika i która wygląda jakby urodziła się w jakiejś magicznej krainie. Raczej jak na faceta, który chętnie usiadłby i napił się piwka, ale.. to i tak wypada dobrze! Jak pisałam, dodaje tego czegoś przyziemnego i niewymuszonego do kolorowej krainy co sprawia, że nie zostajemy do bólu zasłodzeni i tworzy oryginalne połączenie (chociaż są momenty, w których film popadł w tą banalność, ale jest to chyba nieuniknione).
Przesłodzona, ułożona bajeczka? Na szczęśce coś nieco więcej. James Franco dodaje filmowi takiej normalności i sprawia, że nie jest to produkcja, którą podziwiamy z dystansu chłonąc kolory, ale coś troszkę innego niż zawsze. Gdyby był teraz w kinach pewnie polecałabym pójście na 3D, jestem przekonana, że musiało wyglądać to naprawdę zjawiskowo. W dodatku humor, którego wszędzie jest pełno, taki nieco inny, nie typowo bajkowy. Przyjemna produkcja z dobrą obsadą, która nieźle się spisała i naprawdę zapierającymi dech w piersiach efektami.

A na koniec rzucę takie pytanie.. Myślicie, że James Franco może być nowym Deppem? Wiadomo, że Depp to Depp, ale.. to jak wciela się w przeróżne role i jego mimika naprawdę robią wrażenie. Gdy uśmiechnął się szeroko przypomniał mi się podobny, nieco fałszywy uśmieszek Willy’ego Wonki. Widziałam z nim na razie mało filmów, więc nie mam jeszcze wyrobionej opinii, ale jestem ciekawa waszej.

2 komentarze:

  1. "Oza" nie oglądałam, ale co do Jamesa Franco to myślę, że ma w sobie to coś. Kocham jego czarujący uśmiech :) Bardzo dobry i wszechstronny aktor, którego nie można łatwo sklasyfikować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie Franco jest lepszym aktorem niż Depp. Z wielkim zainteresowaniem śledzę wszystkie jego metamorfozy i póki co każde jego wcielenie mi się podobało :) Co do Oza, to podzielam Twoje zdanie. Wielu skrytykowało ten film, a ja oceniam go bardzo dobrze. Aktorzy grają przyzwoicie, jest kolorowo, bajecznie, można się oderwać od ponurej rzeczywistości. Według mnie Oz jest zdecydowanie lepszy od Alicji w Krainie Czarów.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń