"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" - recenzja

fantasy/przygodowy
rok: 2014
oryginalny tytuł: The Hobbit: The Battle of the Fives Armies
reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens, Guillermo del Toro

Jednak zdecydowałam się na symboliczny post. Ciężko uwierzyć, ale to naprawdę koniec. Mam za sobą ostatniego Hobbita. Jestem zarazem szczęśliwa i smutna, ale to chyba normalne przy takich seriach. Osoby, które widziały poprzednie części zapewne wiedzą czego się spodziewać. Tak - to jest bajeczka i tak - panowie od efektów znowu popłynęli. Jeśli bolała was scena z beczkami musicie uzbroić się w cierpliwość i spojrzeć na ostatni film z przymrużeniem oka - tu dopiero Legolas robi wygibasy i tu dopiero widzimy ogrom efektów specjalnych. "Hobbit" jest pod wieloma względami inny od "Władcy Pierścieni" i to można albo zaakceptować albo nie. Po obejrzeniu pierwszej filmu - "Hobbit: Niezwykła podróż" byłam nieco zaskoczona jego bajkowością, ale przytaknęłam koncepcji Jacksona.

Nie czuję się w pełni zaspokojona, bo chciałabym jeszcze dłużej, jeszcze więcej, jeszcze bardziej zgłębić kilka wątków i kilka postaci, ale co zrobić? Nie jestem superfanką Tolkiena, więc znowu na luzie poszłam na ponad 2 godziny do kina i znowu świetnie spędziłam czas. To rzecz bardzo subiektywna, ale i ja jestem trochę zła, że niektórych bohaterów było za dużo, a innych za mało. Zdecydowanie zbędne było dla mnie tyle "zabawnych" scen z Alfridem. Legolas mimo, że ma kilka niezłych scen wypada przy reszcie postaci zwyczajnie płasko. Pojawiła się też jedna średnio udana jeśli chodzi o efekty specjalne scena z Galadrielą. Jednak to takie bardzo subiektywne zachcianki czy reklamacje, które przyszły mi do głowy po seansie. W czasie filmu nie miałam prawie żadnych zastrzeżeń co do oglądanych scen i nie miałam też ani razu myśli "ciekawe jak wyglądałoby to w 3D". Obejrzałam zrobiony z rozmachem i utrzymany pod każdym względem na wysokim poziomie film i mogę tylko żałować, że nie wbił mnie w fotel i podniecona po seansie nie mogłam wystawić najwyżej noty. Czego zabrakło? Niestety nie odpowiem wam na to pytanie.


Mimo, że uwielbiam produkcje oparte o dzieło Tolkiena to nie podchodzę do tych filmów tak poważnie, z takim zaangażowaniem i tak serio jak niektórzy, przez co mogę na spokojnie delektować się ekranizacjami. Nie oczekiwałam cudów i nie zawiodłam się. Wszystkie trzy filmy były dla mnie niezwykłą przygodą i już po powrocie do domu z kina tęskniłam za Śródziemiem. Pomimo chaotyczności i kilku wad to film wyjątkowy, udany i jak poprzednie wart obejrzenia (a raczej obowiązkowy). O aktorskie nie będę się rozpisywać, bo za długo by to trwało, zresztą tak jak napisałam wyżej - jeśli widzieliście (a pewnie widzieliście poprzednie filmy) wiecie czego się spodziewać. Wyjątkowo spore wrażenie wywarł na mnie Lee Pace. Jak zawsze niezawodny był Martin Freeman, ale można by tak wymieniać i wymieniać. Podobno za dużo było Evansa, ale mnie to cieszy ;)


Obawiałam się, że znuży mnie zbyt duża ilość scen walki, ale nic z tego. Mogło być ich nawet więcej. Zresztą znużenia nie ma się co obawiać. Film jest mocno chaotyczny, skaczemy między wątkami, miejscami. Sceny są dosyć krótkie. Chciałoby się tym wszystkim delektować, ale niestety nie ma czasu (swoją drogą nie pogardziłabym 3-godzinnym filmem).
Nie zabrakło zjawiskowych krajobrazów, większość bohaterów miała swoje momenty, a i łezka się w oku zakręciła. Trylogia przejdzie do historii i z pewnością nie raz i nie dwa do niej wrócę. Szczerze mówiąc mam ochotę już teraz wybrać się po raz drugi na ostatni rozdział.

5 komentarzy:

  1. Witam. Ja wybieram się do kina na we wtorek, rzecz jasna na "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii". Liczę na dobry seans. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dopiero mam wszystkie trzy części przed sobą i już cieszę się na czekającą mnie ucztę. Nie jestem wielką fanką Tolkiena, ale ekranizacje jego dzieł są naprawdę epickie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie wróciłam z sensu i moje odczucia są podobne :)
    Szkoda, że to już koniec. Jedynie do czego mogę się doczepić to to, że za mało w tej części głównego bohatera. Całą uwagę widza przyćmiły widowiskowe sceny walki, ale to chyba maje subiektywne odczucie.
    Na początku myślałam, że postanowili z cieniutkiej książeczki zrobić aż trzy-częściową serię, tylko po to, żeby zarobić pieniądze. Teraz jednak wiem, że powód był inny.Producenci chcieli dać fanom Tolkiena trochę szczęścia. :)

    Jedyne co nam pozostało to maraton: Hobbit&Władca Pierścieni. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też właśnie wróciłam z kina. Mam wrażenie, że "Hobbit" jako ostatnia część trylogii jest super, ale jako osobny film niestety broni się średnio, w odróżnieniu od "Władcy Pierścieni", gdzie każda z części ma początek, środek i koniec, może funkcjonować jako osobny film zarazem będąc "odcinkiem" większej całości, a to trudna sztuka. Ale na ostatnich scenach łezka mi się w oku zakręciła, przyznaję. Pewnie jeszcze nie raz do całego "Hobbita" wrócę.

    OdpowiedzUsuń