oryginalny tytuł: The Hunger Games: Catching Fire
rok: 2013
reżyseria: Francis Lawrence
scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
Bałam się, że nie będę miała co napisać o tym filmie, bo tak
to już bywa z tego typu seriami. Jeśli chodzi przykładowo o „Zmierzch” mam
wrażenie, że o wszystkich częściach oprócz pierwszej mogłabym napisać
praktycznie to samo. Na szczęście okazało się, że po seansie „Igrzysk śmierci:
W pierścieniu ognia” mam wiele do powiedzenia. Czemu? Jest po prostu dużo
lepszy od części pierwszej. Recenzję "Igrzysk śmierci" znajdziecie tutaj.
Moja (i chyba już prawie wszystkich) ulubienica Jennifer Lawrence miała rzeczywiście
sporo do zagrania i chyba nikogo nie zaskoczę pisząc, że podołała zadaniu. Jej
mama stwierdziła, że to jej najlepsza jak do tej pory rola. Chyba bardziej podobała
mi się jednak w „Do szpiku kości”, ale rzeczywiście jeśli są jeszcze jakieś
osoby mające mieszane uczucia co do jej gry to po tym seansie będą musieli
przyznać rację większości. Może gdybym obejrzała jeszcze raz „Igrzyska śmierci”
to zmieniłabym zdanie, ale na ten moment jeśli chodzi o Josha Hutchersona pamiętam tylko jego nieco zdezorientowaną minę.
Tym razem pokazał się z lepszej strony. Znacznie więcej dała z siebie również Elizabeth Banks. Nie zapamiętałam tym
razem tylko jej fryzur i strojów, ale zwróciłam też uwagę na nią samą – na postać
Effie. Tucci to samo absolutnie
genialnie. Znacznie więcej wykrzesał z siebie również Liam Hemsworth. Reżyser zadbał o to by każdy miał odpowiednią ilość
czasu na ekranie i bardzo dobrze. Jeśli chodzi o nowe twarze prawdziwym
smaczkiem okazała się znana chyba do dziś głównie z roli w „Donnie Darko” Jena Malone. Dobrym wyborem okazał się również Sam Claflin. No i absolutną wisienką na torcie dla mnie była
obecność niezawodnego Seymoura Hoffmana.
Uwielbiam go wszędzie i w każdym wydaniu.
Mogłoby się zdawać, że blisko dwukrotnie większy budżet (co
widać) może przyćmić nieco postaci, ich problemy i treść filmu. Jednak
absolutnie tak się nie stało. Francis Lawrence wszystko, ale to wszystko
podniósł o 2 poziomy wyżej. Każdy element składający się na produkcję jest
zdecydowanie lepszy od tego z pierwszej części. Zaczynając od gry aktorskiej,
poprzez stroje po zdjęcia. Naprawdę widać, że mimo rozmachu i ogromu
wszystkiego twórcy nie zapomnieli, a wręcz wyjątkowo skupili się na jak to sam
reżyser w jednym z wywiadów nazwał „prawdzie emocjonalnej”. Moim zarzutem w
części pierwszej był generalnie przedstawiony świat. Tutaj wszystko zostało
lepiej wyjaśnione – motywy bohaterów, zasady jakimi rządzi się filmowy świat.
Na ludzi z Kapitolu nie patrzyłam jak na klaunów tylko dostrzegłam potęgę i
próżność tego świata. Pamiętam teraz dokładnie cudowną scenę gdy przedstawiciele
Dystryktów wjeżdżają i prezentują się. Pamiętam nawet dokładnie tamtą melodię.
Poczułam też warunki życia w genialnie przedstawionym, mrocznym Dystrykcie 12. Biedę, strach i nadzieję na lepsze. Tym razem jako osobie nieczytającej książki daną mi szansę na znacznie lepsze poznanie ich świata.
Już w zwiastunie widać, że efekty i zdjęcia są niesamowite.
Nie martwcie się, nie pokazali w nim wszystkiego. Czeka was jeszcze większa
uczta dla oczu niż mogłoby się wydawać. Oprócz tego obłędna muzyka. Newton
Howard naprawdę się postarał. W sumie wyszło mi, że chciałam wam tu wstawić pół
soundtracku, więc z bólem serca wybrałam tylko 3 melodie (niżej). Jednak żeby nie było tak nudno wspomnę o jednej rzeczy, która mi
się nie spodobała. To nie jest wina reżysera, to w sumie nie jest niczyja wina,
bo takimi prawami rządzą się serie książek przenoszone na ekran. Film jest
urwany. W normalnej produkcji pewien ciężar jest rozłożony tak, że wszystko się kończy ładnie i zgrabnie, a tutaj zostałam pozostawiona z poczuciem: „Co? Już koniec? No świetnie..”.
Niezależnie od tego jak kończy się książką, której nie czytałam i niezależnie
od tego co będzie w kolejnych częściach mimo wszystko oceniam ten film jako jedną całość, a tu widz pozostaje z uczuciem jakby nagle w środku historii, przy
maksimum emocji i zaangażowania ktoś nagle wyłączył film. No, ale tak już jest
z takimi seriami.
To film, który rzadko się zdarza. Rozrywka na poziomie mająca za razem do powiedzenia coś więcej. Wielokrotnie byłam szczerze wzruszona, przerażona i przede wszystkim zaangażowana i pochłonięta filmem. Na 2,5
godziny weszłam w świat wymyślony przez Suzanne Collins. Podejrzewam, że fani
książki nie mogli sobie wymarzyć lepszego sequela. Chyba też przeczytam. Aktualne (ponadczasowe) problemy, oszałamiające widowisko, zapierające dech w piersiach widoki i stroje, trzymająca w napięciu akcja i szczerze przejmująca historia ludzi, którzy mają nadzieję i wolę życia i dziewczyny, która nie chcąc stała się pewnym symbolem i musi ich poprowadzić.
przegląd filmów z Lawrence tutaj
Już nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tego filmy, zwłaszcza że przeczytałam całą trylogię. Nie dziwi mnie urwana końcówka, bo książka też się kończy w najlepszym momencie. Nie udało mi się w ten weekend pójść do kina, ale w przyszłym biegnę od razu :)
OdpowiedzUsuń