"Jane Eyre" - recenzja

kostiumowy/melodramat
rok: 2011
reżyseria: Cary Fukunaga
scenariusz: Moira Buffini

Jane Eyre była przenoszona na ekran podobno już ponad 20 razy, jednak dla mnie ekranizacja z 2011 roku była pierwszym spotkaniem z historią napisaną przez Charlotte Bronte 166 lat temu. Pewnie część z was myśli sobie „kolejny, podobny film kostiumowy o nieszczęśliwej miłości”. Zdarzyło mi się pewnie użyć, ale tak naprawdę nigdy nie lubiłam tego określenia, tego typu produkcji wcale nie jest aż tak dużo. Aż z ciekawości sprawdziłam i w przeciągu ostatnich 5 lat z tych bardziej znanych (jeśli coś przegapiłam poprawcie mnie) powstała tylko „Księżna”, „Anna Karenina” i właśnie „Jane Eyre”. Generalnie większość akcji takich produkcji ma miejsce na przełomie XVIII i XIX wieku. Tutaj mamy do czynienia z epoką wiktoriańską, co dla niektórych na plus, dla niektórych na minus wyróżnia dzieło Cary Fukunaga. Minimalizm, oszczędność w słowach, chłód i surowość przypadły mi do gustu, skromność ujęła, Mia oczarowała, a o produkcji myślałam jeszcze długo po seansie.

Mia Wasikowska nie była strzałem w dziesiątkę. Podczas paru ujęć patrząc na nią myślałam „ona tu nie pasuje”. Zwróciłam za t0 uwagę na jej niesamowity głos. Może nie chodzi o samą barwę, ale sposób w jaki wymawia słowa. To przekonało mnie nawet bardziej niż jej wygląd. Podsumowując myślę, że się wybroniła. Mimo szarości, zwyczajności jej Jane ma w sobie coś hipnotyzującego, co mimo zarzutów, że chwilami przesadziła z brakiem okazywania emocji ujmuje widza. Momentami nie byłam usatysfakcjonowana, lecz patrząc z dystansu, po seansie uważam, że konsekwentnie stworzyła niebanalną postać.

Bez zarzutu spisał się Michael Fassbender. Absolutnie wierzymy w 100% w jego uczucie. Czujemy na sobie jego rozterki i troski. Średnio zadowolił mnie wychwalany Jamie Bell. Po prostu nie widziałam w nim postaci, która jest częścią tej gorzkiej historii, ale przebranego aktora. Nie mam specjalnych argumentów przeciwko jego występowi. Od pierwszych sekund kompletnie mi nie podpadł, później było nieco lepiej, ale i tak nie był to dla mnie dobry punkt filmu. Gdy w którymś filmie oglądałam Kristin Scott Stewart w roli sfrustrowanej, wrednej pani w średnim wieku taki jej obraz zapisał mi się do dziś. Judi Dench ma w sobie coś takiego, że jej twarz w jednym filmie potrafi wyglądać potwornie wrednie, a w drugim nadzwyczajnie ciepło. Jak zawsze jej porządny występ. Warto wspomnieć też o Amelii Clarkson, która wystąpiła przez kilkanaście minut (ale jak wystąpiła!) w roli młodej Jane.

Muzyki z tego filmu nie da się opisać słowami. Ze 180 filmów, które widziałam od początku roku jeśli chodzi o muzykę oryginalną ten soundtrack jest absolutnie najlepszym (z tych nowszych) obok muzyki z „Uciekiniera”, „Anny Kareniny” i „Byzantium”, a ze starszych produkcji, które widziałam dopiero w ostatnim półroczy obok „Fantastycznego Pana Lisa” i „ZabójstwaJesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”. Dario Marianelli skomponował muzykę m.in. do „Dumy i uprzedzenia” (nominacja), „Pokuty”(Oscar) i „Anny Kareniny”(nominacja). Tym razem akademia nie uraczyła go nawet nominacją. Dosyć standardowo jeśli o takie produkcje chodzi film został nominowany do Oscara za kostiumy. To takie głupie, ale wspomnę jeszcze o fryzurach. Z pietyzmem ułożone warkocze i koczki Jane naprawdę mnie zachwyciły.

Taki świeży przykład – w „Byzantium” mamy do czynienia z nieco pomieszaną kolejnością zdarzeń, chodzi głównie o retrospekcje. Tam  niestety miałam wrażenie, że może nie wychodzi to na minus, ale jest to zrobione nieco na siłę, tylko po to aby było ciekawiej i zawilej. W „Jane Eyre” Fukunaga wykonał to z niebywałą inteligencją i pomieszana kolejność zdarzeń i dzieciństwo Eyre wychodzą na ogromny plus. Sceneria, w której kręcono jest tym co absolutnie uwielbiam. Surowe, zimne, ale jakże intrygujące i niepokojące pokoje, las, pałac.

Płakałam, no płakałam trochę. A już bardzo dawno mi się nie zdarzyło. Chyba uodporniłam się już na większość historii, ale tutaj twórcom udało się mnie wzruszyć. Ma coś magnetyzująco-niepokojącego i mimo, że przez dużą część seansu nie czułam, że film jest powalający to nie pozwala o sobie zapomnieć. Jeszcze następnego dnia o nim myślałam, a to po części jest też według mnie wyznacznikiem tego jak bardzo zaangażowaliśmy się emocjonalnie podczas seansu (może nawet nie zdając sobie sprawy). Reżyser nie bał się, że wyjdzie nudno tylko konsekwentnie poprowadził tą historię w oszczędny, powolny sposób. Z perspektywy osoby, która nie czytała książki mogę jeszcze dodać, że kilka rzeczy powinno być bardziej domówionych i troszkę (jak to brzmi) mniej minimialistycznych abyśmy lepiej zrozumieli intencje, zachowania i uczucia postaci. Ma niebywałą skromność i klasę. Mogło wyjść nadęcie i pretensjonalnie, ale ani trochę nie wyszło. Czy monotonia czy magia oceńcie sami.

6 komentarzy:

  1. Czytałam "Jane Eyre" kilkanaście razy, ponieważ podkochuję się w panu Rochesterze:) Próbowałam wyobrazić sobie Mię w roli Jane, ale zupełnie mi nie pasowała - Jane to malutka, drobna osóbka o silnym poczuciu niezależności, a u Wasikowskiej brakuje mi jakoś wyrazistości.
    Nadal za najlepszą ekranizację uważam miniserial BBC z 2006 roku, z Tobym Stephensem i Ruth Wilson - aż czuć było mrowienie, gdy spoglądali na siebie:) Jak przepadam za Fassbendere, tak za nic nie uwierzę, że mógł się zakochać w Wasikowskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam teraz trochę i rzeczywiście wszędzie wspominany jako najlepszy był miniserial BBC. Rozumiem, bo sama mam tak, że jak obejrzę przykładowo "Dumę i uprzedzenie" (z Keirą) to jakoś nie ciągnie mnie już do innych wersji, bo jakoś tak się przywiązałam (nawet jeśli czytam, że istnieją lepsze wersje jak np. w "Annie Kareninie". Jednak "drobna osóbka o silnym poczuciu niezależności" to odpowiednie słowa, którymi z czystym sumieniem mogę nazwać postać jaką odegrała Mia :)

      Usuń
    2. Dokładnie chodziło mi o przywiązanie:) Sprawdziłam wzrost Mii i rzeczywiście ma 163 cm - zdziwiłam się, bo wcześniej wydawała mi się jakaś 'duża'.

      Usuń
    3. Do tego jest bardzo drobna. Ale tą siłę charakteru jak najbardziej było od niej czuć :)

      Usuń
  2. Widziałam zarówno ten film, jak i miniserial BBC (jak i czytałam książkę dla porównania. Kocham literaturę tego typu!). Film jest wizualnie piękny, niesamowicie dopracowany i ma klimat w stylu Joe'go Wrighta (ten od Anny Kareniny i Dumy i Uprzedzenia). Zdjęcia robią wrażenie... jednak bardziej wierny powieści jest miniserial. Wiadomo - w miniserialu jest więcej czasu na opowiedzenie historii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałem Jane Eyre już jakiś czas temu i również mnie zachwyciła, ale właśnie słyszałem z wielu źródeł, że miniserial jest jeszcze lepszy. Planuję w niedalekiej przyszłości się z nim zmierzyć, bo jestem naprawdę ciekawy efektu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń