"Olive Kitteridge" - recenzja

Niestety nie dałam rady dotrzeć na pokaz nowego miniserialu HBO "Olive Kitteridge", ale zaintrygowana zwyczajnością bijącą ze zdjęć, zwiastuna i opisu (lubię takie zwykłe-niezwykłe historie) postanowiłam obejrzeć pierwszy odcinek we własnym zakresie (jest dostępny bez abonamentu na hbogo). Nie będzie to do końca recenzja, bo co ja mogę po tym jednym odcinku napisać, a w sieci znajdziecie już pewnie opinie o całym miniserialu. Jednak po godzinnym seansie zainteresował mnie na tyle, że chcę zwrócić na niego waszą uwagę i poinformować was o jeog istnieniu.

Olive Kitteridge (Frances McDormand) jest nauczycielką, żoną i matką. Jest też kobietą zadaniową. Konkretna, rzeczowa, a przy tym oschła i nieugięta. Czasem złośliwa. Nie oczekuje niczego, robi po prostu to co do niej należy. Jak na do bólu pragmatyczną osobę przystało robi wrażenie kobiety zupełnie wypranej z uczuć. Ciężko ją lubić. Ani karteczka na walentynki od męża ani śmierć znajomej nie robią na niej najmniejszego wrażenia. Ma być obiad, ma być porządek, a reszta? Jaka reszta? Olive nie dba o całą otoczkę w przeciwieństwie do jej sympatycznego, pomocnego męża (Richard Jenkis), który nieudolnie stara się poszerzyć ich kontakt z minimum do czegokolwiek więcej. Swoją energię i serce wkłada więc w aptekę i znajomość z nową pracownicą.

"Olive Kitteridge" to jedna z tych historii o ludziach zwykłych, wręcz przeciętnych i ich przeciętnym życiu - z pozoru. Praca, wspólny obiad i łóżko, praca, wspólny obiad i łóżko. Z początku takie odnosi się wrażenie, ale jak sugeruje już plakat wcale tak nie jest - "There's no such thing as a simple life".  W rolach głównych występują Frances McDormand (nagrodzona Oscarem za "Fargo") i niezawodny mistrz drugiego planu (tutaj na klatę przyjmuje pierwszy plan) Richard Jenkins. Jednak to nie wszystko. Jestem bardzo ciekawa reszty nie tylko ze względu na ciekawą historię i świetne wykonanie. W obsadzie widnieje też Bill Murray, który w pierwszym odcinku jeszcze się nie pojawił, ale jestem pewna, że pozytywnie wpłynie na dalszy odbiór i będę przez niego serialem jeszcze bardziej zachwycona (czy jest ktoś kto go nie lubi?).

Jeśli chodzi o zdjęcia, klimat czy scenografię to serial bardzo zwyczajny. Akcja dzieje się w małym, przeciętnym miasteczku, w którym wszyscy się znają, a każdy dzień wygląda bardzo podobnie. Tak samo zwyczajni są bohaterowie - to co robią, to co mówią. Jednak "Olive Kitteridge" ani przez moment nie przynudza, a niby przeciętne rozmowy przy obiedzie o niczym ("jak tam w szkole?", "jeszcze jemy") są nad wyraz fascynujące. "Olive Kitteridge" to serial spokojny, powolny, ale rzeczowy. Inteligentny, chwilami zabawny i ze świetną obsadą. McDormand jest wspaniała. Na pewno obejrzę całość. Na HBO w poniedziałki o 22 (od 10 listopada).

2 komentarze:

  1. Brzmi niecodziennie. W tych czasach rzadko zdarzają się takie produkcje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak.. To taka historia, która przydarzyła się hen, hen daleko ;)

      Usuń