Urodzona 46 lat temu w Nowym Jorku. Córka Francisa Ford Coppoli, aktorka, projektantka mody, reżyserka
reklam (Dior, H&M), teledysków, no i w końcu reżyserka filmów, laureatka
Oscara. Studiowała fotografię i malarstwo. Zadebiutowała już jako niemowlę w "Ojcu Chrzestnym". Jej pierwszym mężem był reżyser Spike Jonze, obecnie jest z liderem zespołu Phoenix. Na co dzień projektuje dla japońskiej marki Milkfed. Dzisiaj przegląd filmów uzdolnionej artystki i kobiety, której sukcesu nie można wytłumaczyć nazwiskiem, bo tworzy naprawdę dobre kino.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bill murray. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bill murray. Pokaż wszystkie posty
"Olive Kitteridge" - recenzja
Niestety nie dałam rady dotrzeć na pokaz nowego miniserialu HBO "Olive Kitteridge", ale zaintrygowana zwyczajnością bijącą ze zdjęć, zwiastuna i opisu (lubię takie zwykłe-niezwykłe historie) postanowiłam obejrzeć pierwszy odcinek we własnym zakresie (jest dostępny bez abonamentu na hbogo). Nie będzie to do końca recenzja, bo co ja mogę po tym jednym odcinku napisać, a w sieci znajdziecie już pewnie opinie o całym miniserialu. Jednak po godzinnym seansie zainteresował mnie na tyle, że chcę zwrócić na niego waszą uwagę i poinformować was o jeog istnieniu.
Olive Kitteridge (Frances McDormand) jest nauczycielką, żoną i matką. Jest też kobietą zadaniową. Konkretna, rzeczowa, a przy tym oschła i nieugięta. Czasem złośliwa. Nie oczekuje niczego, robi po prostu to co do niej należy. Jak na do bólu pragmatyczną osobę przystało robi wrażenie kobiety zupełnie wypranej z uczuć. Ciężko ją lubić. Ani karteczka na walentynki od męża ani śmierć znajomej nie robią na niej najmniejszego wrażenia. Ma być obiad, ma być porządek, a reszta? Jaka reszta? Olive nie dba o całą otoczkę w przeciwieństwie do jej sympatycznego, pomocnego męża (Richard Jenkis), który nieudolnie stara się poszerzyć ich kontakt z minimum do czegokolwiek więcej. Swoją energię i serce wkłada więc w aptekę i znajomość z nową pracownicą.
Olive Kitteridge (Frances McDormand) jest nauczycielką, żoną i matką. Jest też kobietą zadaniową. Konkretna, rzeczowa, a przy tym oschła i nieugięta. Czasem złośliwa. Nie oczekuje niczego, robi po prostu to co do niej należy. Jak na do bólu pragmatyczną osobę przystało robi wrażenie kobiety zupełnie wypranej z uczuć. Ciężko ją lubić. Ani karteczka na walentynki od męża ani śmierć znajomej nie robią na niej najmniejszego wrażenia. Ma być obiad, ma być porządek, a reszta? Jaka reszta? Olive nie dba o całą otoczkę w przeciwieństwie do jej sympatycznego, pomocnego męża (Richard Jenkis), który nieudolnie stara się poszerzyć ich kontakt z minimum do czegokolwiek więcej. Swoją energię i serce wkłada więc w aptekę i znajomość z nową pracownicą.
TOP7: Bary
Nadeszła jesień, spędzanie wolnego czasu w plenerze już raczej odpada, więc trzeba sobie znaleźć inne ciekawe miejscówy. Pogoda jest barowa, więc nic innego jak najbardziej znane, filmowe bary nie mogło się tu pojawić.
Rick's Cafe American ("Casablanca")
Tu przychodzą najważniejsi i najbardziej znani. Najfajniejsze miejsce w Casablance. A może i na świecie.
"Grand Budapest Hotel" - recenzja
oryginalny tytuł: The Grand
Budapest Hotel
rok: 2014
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson
Grand Budapest Hotel najlepsze lata
ma już za sobą. Znajdujący się w Republice Żubrówka hotel jest w kiepskim stanie, do tego zatrzymuje się w nim niewielu gości. Pewien
goszczący tam pisarz (Law) poznaje starego właściciela hotelu, dzięki którego opowieści cofamy się do lat 30-tych, gdy to pracował jako
lobby boy, a jego mistrzem był znany i szanowany konsjerż Gustave
(Fiennes). Miał jednak dwie słabości - seks z blond starszymi, majętnymi, mieszkankami hotelu oraz intensywny zapach jego ulubionych perfum. O ile to
drugie oprócz drapania w nosie osób wsiadających po nim do windy nie stwarzało
problemów, to pierwsza ze słabości stała się powodem, przez który wplątał się w poważne tarapaty – został oskarżony o zabójstwo Madame D.(Swinton), a
uwierzcie, że z jej rodziną (Brody, Dafoe) nikt nie chciałby mieć na pieńku.
Świat Wesa Andersona
Ci, którzy widzieli przynajmniej dwa filmy Wesa Andersona z pewnością zauważyli powtarzające się, podobne elementy, z których składa się przedstawiany przez niego świat. Postanowiłam pogłowić się trochę i wypisać wszystko co przyjdzie mi do głowy, udało się dostrzec 29 z nich :)
"Podwodne życie ze Stevem Zissou" - recenzja
oryginalny tytuł: The Life Aquatic with Steve Zissou
rok: 2004
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson
Szóstym (i przedostatnim) filmem
Wesa Andersona, który obejrzałam
jest "Podwodne życiem ze Stevem Zissou". Produkcja nie przebiła
"Fantastycznego Pana Lisa", ale umiejscowiłam ją nad "Genialnym
klanem" i "Rushmore". Film to standardowo wysoki (pod każdym względem) poziom Andersona,
ale tym razem z większą domieszką akcji. Jak zawsze świetne, złożone postaci: Murray, który przeszedł samego siebie, Willem Dafoe, którego nie spodziewałam
się tutaj, a mile mnie zaskoczył i przykuwał uwagę oraz równie niebanalna i
hipnotyzująca Anjelica Huston w roli
żony głównego bohatera. Trzeba również wspomnieć o Cate Blanchett i Owenie
Wilsonie, którzy byli nie tak mocno zarysowanymi, ale przez to
niejednoznacznymi bohaterami. Z nimi również łączy się pewne napięcie, gdyż widz
do końca nie wie jakie są między nimi, a Stevem Zissou powiązania, relacje i
czy z reporterką nie wiąże się jakaś tajemnica.
"Fantastyczny Pan Lis"
animacja/komedia/przygodowy
oryginalny tytuł: Fantastic Mr. Fox
rok: 2009
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson, Noah Baumbach

oryginalny tytuł: Fantastic Mr. Fox
rok: 2009
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson, Noah Baumbach
Ci, którzy czytają mojego bloga
od pewnego czasu wiedzą, że po obejrzeniu „Pociągu do Darjeeling” totalnie, nieodwołalnie i na zabój zakochałam się w Wesie Andersonie. Kolejnym filmem, po
który sięgnęłam było „Moonrise Kingdom” – cudo. Wtedy wiedziałam, że będzie trudno już
przebić te filmy, bo poprzeczka podskoczyła bardzo wysoko, a że wyczytałam, że wcześniejsza
twórczość nie jest jeszcze aż tak „andersonowa” miałam pewne obawy, które po
części się sprawdziły. Pomiędzy moimi dwoma ulubionymi filmami Andersona powstał „Fantastyczny Pan Lis”,
do którego podchodziłam bardzo sceptycznie. Po obejrzeniu zdjęć stwierdziłam,
że sposób w jaki wykonana jest animacja nie specjalnie do mnie przemawia i
generalnie pod względem wizualnym nie jest za bardzo w moim guście. Jak już się
domyślacie niepotrzebnie zwlekałam. Ten film po prostu ocieka zajebistością.
Zresztą tak jak tytułowy Pan Lis.
Recenzja: "Broken Flowers"
dramat/komedia
oryginalny tytuł: Broken Flowers
rok: 2005
reżyseria: Jim Jarmusch
scenariusz: Jim Jarmusch
No i stało się. Zjadę film z Billem Murrayem. Ale cóż zrobić. Nie przepadam za filmami akcji. Nie tylko, ale lubię jak jest mało, oszczędnie, powoli, tak żeby pomyśleć, żeby się wzruszyć i tak dalej, ale ten film nawet dla mnie jest przesadą i reżyser poszedł niestety o dwa kroki za daleko. „Bo ty nie kumasz klimatu Jima Jarmusha”, a ja na to: rozumiem, żeby nie podawać wszystkiego na tacy, rozumiem, żeby widz sobie troszkę dopowiedział i żeby widzem zakręcić jeszcze bardziej kiedy się tego nie spodziewa. Chodzi o pewną przemianę bohatera, kilka symboli, ale co z tego skoro wymęczyłam się jak nie wiem co. Komedia – nie zauważyłam - oprócz ostatnich 10-15 minut i ostatniej sceny, która szczerze mnie rozbawiła. Uwielbiam Billa Murraya i gdyby nie to, że to on grał główną rolę i najzwyczajniej w świecie go lubię to bardzo możliwe, że wyłączyłabym film (mówię trochę z przesadą, bo jeśli chodzi o wyłączanie to jestem przeciwniczką robienia tego, a potem jeszcze oceniania filmu, chociaż przyznam, że dwa razy w życiu mi się zdarzyło).
oryginalny tytuł: Broken Flowers
rok: 2005
reżyseria: Jim Jarmusch
scenariusz: Jim Jarmusch
No i stało się. Zjadę film z Billem Murrayem. Ale cóż zrobić. Nie przepadam za filmami akcji. Nie tylko, ale lubię jak jest mało, oszczędnie, powoli, tak żeby pomyśleć, żeby się wzruszyć i tak dalej, ale ten film nawet dla mnie jest przesadą i reżyser poszedł niestety o dwa kroki za daleko. „Bo ty nie kumasz klimatu Jima Jarmusha”, a ja na to: rozumiem, żeby nie podawać wszystkiego na tacy, rozumiem, żeby widz sobie troszkę dopowiedział i żeby widzem zakręcić jeszcze bardziej kiedy się tego nie spodziewa. Chodzi o pewną przemianę bohatera, kilka symboli, ale co z tego skoro wymęczyłam się jak nie wiem co. Komedia – nie zauważyłam - oprócz ostatnich 10-15 minut i ostatniej sceny, która szczerze mnie rozbawiła. Uwielbiam Billa Murraya i gdyby nie to, że to on grał główną rolę i najzwyczajniej w świecie go lubię to bardzo możliwe, że wyłączyłabym film (mówię trochę z przesadą, bo jeśli chodzi o wyłączanie to jestem przeciwniczką robienia tego, a potem jeszcze oceniania filmu, chociaż przyznam, że dwa razy w życiu mi się zdarzyło).
Recenzja: „Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom”
dramat/komedia/romans
oryginalny tytuł: Moonrise Kingdom
rok: 2012
reżyseria:
Wes Anderson
scenariusz:
Wes Anderson, Roman Coppola
O „Moonrise Kingdom” praktycznie
wcześniej nie słyszałam. Od razu powiem, że to drugi film Andersona jaki oglądałam, także niestety nie odniosę się do jego wcześniejszej twórczości (dwa dni temu obejrzałam "Pociąg do Darjeeling", o którym przeczytacie TUTAJ). Kojarzyłam, że będzie coś nowego, gdzie zagra Bill Murray (właśnie jego nazwisko
sprawiło, że w ogóle zatrzymałam oko na opisie tego filmu – przy okazji jeśli
ktoś nie widział „Między słowami” to kiwam złowrogo palcem i upominam, proszę
nadrobić). Ze znanych nazwisk (a raczej bardzo znanych) występują też Bruce Willis, Edward Norton oraz Tilda
Swinton. Tytuł „Kochankowie z księżyca” (kicz aż boli), ale zapomnijcie i broń Boże nie oceniajcie po nim. Film jest bardzo, bardzo specyficzny,
jeśli szukasz jak to się mówi taniej rozrywki to nie tędy droga.
Wes Anderson: "Hotel Chevalier" i "Pociąg do Darjeeling"
dramat/komedia
oryginalny tytuł: The Darjeeling Limited
rok: 2007
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson, Roman Coppola, Jason Schwartzman
oryginalny tytuł: The Darjeeling Limited
rok: 2007
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson, Roman Coppola, Jason Schwartzman
Z okazji, że w piątek na ekrany kin wchodzi intrygująco
ciekawy film „Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom” i w związku z tym ostatnio
dużo czytałam o Andersonie, o którego dorobku nie wiem nic, postanowiłam się z
którymś z jego dzieł zapoznać. Wybrałam w końcu jeden z troszkę niżej ocenionych
filmów „Pociąg do Darjeeling” – zachęcił mnie Adrien Brody w obsadzie. Okazało
się, że przed seansem powinno się obejrzeć 13 minutowy prolog „Hotel Chevalier”
co też uczyniłam (jest dostępny TUTAJ). Prostota, minimalizm, krótko
ostrzyżona, subtelna Natalie Portman, koleś, który do złudzenia przypomina
Anthony’ego Kiedisa, trochę bajkowy nastrój, bardzo ciekawa praca kamery, oszczędne,
dobre dialogi. Wiadomo, 13 minutowy film, trudno popaść w zachwyt po tym czasie,
aczkolwiek poczułam już przedsmak czegoś ciekawego. W ostatniej scenie rozwalił
mnie widok na Paryż - obejrzycie, będziecie wiedzieć o co chodzi (przy okazji będzie
to próbka poczucia humoru Andersona, po której ocenicie czy warto wsiadać do „Pociągu
do Darjeeling”).
Subskrybuj:
Posty (Atom)