Wes Anderson: "Hotel Chevalier" i "Pociąg do Darjeeling"

dramat/komedia
oryginalny tytuł: The Darjeeling Limited
rok: 2007
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson, Roman Coppola, Jason Schwartzman


Z okazji, że w piątek na ekrany kin wchodzi intrygująco ciekawy film „Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom” i w związku z tym ostatnio dużo czytałam o Andersonie, o którego dorobku nie wiem nic, postanowiłam się z którymś z jego dzieł zapoznać. Wybrałam w końcu jeden z troszkę niżej ocenionych filmów „Pociąg do Darjeeling” – zachęcił mnie Adrien Brody w obsadzie. Okazało się, że przed seansem powinno się obejrzeć 13 minutowy prolog „Hotel Chevalier” co też uczyniłam (jest dostępny TUTAJ). Prostota, minimalizm, krótko ostrzyżona, subtelna Natalie Portman, koleś, który do złudzenia przypomina Anthony’ego Kiedisa, trochę bajkowy nastrój, bardzo ciekawa praca kamery, oszczędne, dobre dialogi. Wiadomo, 13 minutowy film, trudno popaść w zachwyt po tym czasie, aczkolwiek poczułam już przedsmak czegoś ciekawego. W ostatniej scenie rozwalił mnie widok na Paryż - obejrzycie, będziecie wiedzieć o co chodzi (przy okazji będzie to próbka poczucia humoru Andersona, po której ocenicie czy warto wsiadać do „Pociągu do Darjeeling”).
Trójka braci (Adrien Brody, Owen Wilson i Jason Schwartzman) postanawia odkurzyć braterskie więzi podczas podróży do Indii. Mają się modlić, rozmyślać, odnaleźć matkę i spędzić wreszcie razem trochę czasu. Panowie nie żałują sobie wspomagaczy dobrego nastroju w konsystencji płynnej i stałej i tego co im tam w ręce wpadnie. Są zupełnie inni, ale razem tworzą genialne i przezabawne trio. Film jest ironiczny i przewrotny. Z jednej strony wszystko to jest trochę bajkowe, czarodziejskie, a z drugiej problemy bohaterów są (w większości) bardzo codzienne, a rozmowy realne. Kolorystyczny przepych, ciepło, gra słówek no i te bardzo długie ujęcia. Wszystko razem to kontrolowany i dokładnie wyważony bałagan.
Co fajne, bracia wybierają się w z jednej strony „duchową podróż”, żeby przemyśleć swoje życie, relacje, pogodzić ze śmiercią ojca i oswoić z nową profesją ich matki (nie jest prostytutką;). Z drugiej film ma zachwycać po raz kolejny powtórzę: kolorami, dialogami, zdjęciami (w sumie wychodzi, że prawie wszystkim) i ani trochę nie ma tam moralizowania, nie chodzi tu o jakiekolwiek wnioski i przemyślenia, chociaż wiadomo nikomu się nie zabroni i jakieś tam refleksje można mieć, ale z pewnością nie jest to głównym celem film. Mówię o tym dlatego, że znalazłam wypowiedzi na temat „Pociągu…”, w których zawarte były słowa „pseudo-głębia” czy „pseudointelektualny” (ostatnio moje „ulubione” słowo). Niestety kiedy film nie jest naprawdę prostą komedią albo filmem akcji i nie trafi w czyjś gust (oczywiście bardzo generalizuję) to w sposób moim zdaniem nieprzemyślany i nieodpowiedni, pada wyżej wymienione słowo (w dodatku ostatnio używane w ilościach nadmiernych).
Jeśli ktoś często doświadcza uczucia, że film „ciągnie się” (mi zdarzyło się to może dwa razy) chociaż znowu bardzo generalizuję to wysoce prawdopodobne, że tak będzie i w tym przypadku. Samej by mi przez myśl nie przeszło (jak dla mnie mógłby trwać jeszcze z 20 minut), ale czytając znacznie przeważające krytyczne opinie i starając się zrozumieć drugą stronę to uznałam, że powinnam zawrzeć taką informację. Tu nieważna jest akcja. To jak chłonięcie dźwięków ukochanej piosenki – tutaj: obrazów, min bohaterów, wypowiedzi - to film do podziwiania. Majstersztyk.
Kończąc: w filmie ktoś umiera, a ja się śmieję jak głupia. Anderson trafia w stu procentach w moje poczucie humoru. Już po 15 minutach wiedziałam, że chcę go obejrzeć za jakiś czas raz jeszcze, a oglądając teraz starałam się łapać każdy szczegół, chłonąć to co widzę i słyszę, przy okazji utrzymywałam cały czas banana na twarzy. Czy da się połączyć prostotę i bezład? Można. Misterność Andersona jest godna podziwu. Barwna, kuriozalna, bogata w wyznania, tabletki i przygody podróż.

Czuję już te skargi: co to jest, po co pozytywną recenzją zachęcałaś do oglądania, co za gniot (i tak pewnie będzie ze względu na specyficzność tego filmu). Film adresowany jest po prostu do wąskiej grupy widzów, ale jeśli choć jedna osoba wpadnie w taki zachwyt jak ja, to będę w pełni usatysfakcjonowana :)

Recenzje innych filmów Andersona znajdziecie TUTAJ.

4 komentarze:

  1. Na "Kochanków" czekam z wielką niecierpliwością. "Pociąg do Darjeeling" był według mnie świetny, "Hotelu Chevalier" nie oglądałam (muszę nadrobić!).
    "Czy da się połączyć prostotę i bezład? Można." - trafiłaś w sedno.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam tylko ,,Hotel...", bo mi na studiach kazali. Ogólnie nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, ale i tak zapamiętam go chyba do końca życia przez ostatnią scenę. :)
    Przyznam, że zachęciłaś mnie do obejrzenia ,,Pociągu...". Nie wiedziałam, że Brody tam gra, a bardzo go lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak ostatnia scena wymiata ;) A jak lubisz Brody'ego to (jeśli jeszcze się nie natknęłaś) koniecznie obejrzyj "Love the Hard Way" - mój ukochany film, jeden z najpiękniejszych o miłości, pewnie za jakiś czas o nim napiszę :)

      Usuń
    2. O, nie widziałam tego filmu i chętnie zobaczę, bo przeczytałam opis na Filmwebie i ,,Love..." wydaje się być w moim typie. :)

      Usuń