"Pociąg" - recenzja


dramat/psychologiczny
rok: 1959
reżyseria: Jerzy Kawalerowicz
scenariusz: Jerzy Kawalerowicz, Jerzy Lutowski

To najstarszy polski film jaki widziałam. A do tego jeden z najlepszych. Dramat psychologiczny Kawalerowicza z 1959 został wyróżniony Złotą Kaczką w kategorii najlepszy film polski, ale to nie wszystko. Brał udział w konkursie głównym w Wenecji, a Lucyna Winnicka otrzymała Wyróżnienie Specjalne dla najlepszej aktorki. Dzięki temu film można nazwać nie tylko dziełem kinematografii polskiej, ale i światowej.

Dwoje podróżnych z powodu dziwnego zbiegu okoliczności zmuszonych jest do spędzenia drogi na Hel w jednym przedziale. Marta i Jerzy z początku zamyśleni i nieobecni nawiązują z czasem coraz bliższy kontakt. W między czasie kobietę nagabuje jej były partner - Staszek. Jednak to nie jedyny wątek wokół którego skupia się akcja filmu. Produkcja ta przedstawia małą społeczność, która tworzy się na te kilkanaście godzin w pociągu. Plotki, flirty, problemy, a nawet pogoń za mordercą - wszystko to dzieje się w drodze nad morze. Jednak to nie sama fabuła jest najważniejsza. To jeden z tych filmów gdzie nie obserwujemy historii, ale wchodzimy wręcz w pewien stan. Jedziemy razem z nimi, podsłuchujemy o czym rozmawiają, przeżywamy z nimi rozterki. Wnikliwość, poetyckość, ale i surowość z jaką przedstawiona jest historia pasażerów jadących nad morze robi ogromne wrażenie. Już samo to, że większość scen ma miejsce w jadącym pociągu sprawia, że to film kameralny, klimatyczny i wyjątkowy.

10 filmów, których akcja toczy się w latach 30-tych

Jak zostać królem (King's Speech)
Kawałek historii na wesoło, z luzem i wdziękiem, ale też na wysokim poziomie. Naprawdę oscarowy film - postaci, zdjęcia, dialogi. Porządna, inteligenta, ale i przystępna pozycja dla każdego.

"Jeżeli nadejdzie jutro" - recenzja


dramat/romans
oryginalny tytuł: How I Live Now
rok: 2013
reżyseria: Kevin Macdonald
scenariusz: J. Brock, T. Grisoni, J. Torne, P.Skinner

Wciąż ze słuchawkami na uszach, arogancka, samolubna, zarozumiała – tego typu dziewczyny w filmach nazywa się zbuntowanymi nastolatkami. Taka właśnie jest wysłana przez ojca do ciotki w Anglii Daisy, która od początku ostentacyjnie pokazuje swoje niezadowolenie z podróży. Do tego na miejscu okazuje się, że w domu panuje chaos, jest brudno i brzydko, a ciotka szybko wyjeżdża zostawiając dziewczynę z grupką irytujących ją dzieci i Edmondem, z którym mimo początkowej niechęci zaczyna nastolatkę łączyć uczucie jakiego wcześniej nie znała. Szczęście jednak nie trwa długo, bo w końcu nastaje od początku filmu zbliżająca się wojna. Jeśli od samego opisu już was mdli to tak, możecie sobie darować. Dla dojrzanego widza wątek miłosny może być… w najlepszym wypadku nie robić wrażenia. Mnie na szczęście jeszcze takie filmy ruszają, chociaż z bólem serca przyznaję, że coraz mniej. Mimo pobocznych wątków jest to przede wszystkim love story z wojną w tle – dosłownie. Temat ten jest potraktowany nieco po macoszemu oprócz jednej mocniejszej sceny. Niby wojna nie jest tylko wspomniana - steruje losami bohaterów i praktycznie cały czas akcja krąży wokół niej, ale i tak mimo tego i innych prób wątek ten dla bardziej dojrzałego widza jest mało realistyczny. Jakby tego było mały film ociera się o fantasy - czytanie w myślach i rozmowy ze zwierzętami. Jest to subtelnie zaznaczone, ale niektórych mogą zirytować te naciągnięcia, chociaż na swój sposób dodają też całej tej historii magii – zależy już od widza. Mnie nieszczególnie się podobały.

15 teledysków zainspirowanych filmami

Oglądałam teledyski Lany Del Rey do piosenek z nowej płyty i zastanawiałam się nad jej inspiracjami. Przyszło mi do głowy kino noir, wszystko jest bardzo mroczne, zresztą sama wokalistka w jednym z wywiadów powiedziała, że "Wielki sen" jest jej ulubionym filmem jeśli chodzi o kino niewspółczesne. Postanowiłam, że zrobię listę teledysków, w których twórcy zainspirowali się kinem. Wybrałam 15 z nich, których najbardziej wam się podoba?

Katy Perry - Part of Me
inspiracja: "G.I. Jane" 

10 filmów, których akcja toczy się w latach 20-tych

Wielki Gatsby (The Great Gatsby)
Prawdziwe widowisko, które zachwyca nie tylko rozmachem, scenografią i muzyką, ale także innymi elementami, bo historia wciąga i angażuje, a DiCaprio daje jeden z lepszych występów ostatnich lat.

"22 Jump Street" - recenzja


akcja/komedia kryminalna
rok: 2014
reżyseria: Phil Lord, Christopher Miller
scenariusz: Michael Bacall, Oren Uziel, Rodney Rothman

W kinach zaczynają pojawiać się letnie, lekkie komedie. Obecność „Jump Street 22” jednak nieco dziwi. Jedynka była w porządku, ale żeby kręcić kontynuację? Box office wyniósł mniej więcej tyle samo ile w przypadku innych tego typu produkcji. Mimo to duet mało rozgarniętych policjantów został po raz drugi wysłany w teren by wytropić dostawcę nowej, modnej używki. A jak im idzie? Znowu są uroczo nieporadni i ciężko ich nie lubić.

Tak jest sympatycznie, ale nie ma niczego, ale to niczego nowego (nic a nic!). Już w „Sąsiadach” było więcej polotu. Reżyser poszedł w jakąś stronę – soczyście, ostro i głośno. Ostatnie „Milion sposobów jak zginąć na zachodzie” przytacza znane nam żarty, ale całkiem zręcznie wsadzone są one w western, który oglądamy z zupełnie innego miejsca niż zawsze. "Jump Street 22” nie próbuje nawet udawać, że ma do zaoferowania coś nowego. Wszystko zrobione jest bez iskry, bez żadnego pomysłu, dosyć schematycznie. Przypomniała mi się komedia (także o policyjnym duecie), która leciała w kinach zeszłego lata - "Gorący towar". Wtedy również dałam 6/10 i mimo, że było całkiem miło to szybko zapomniałam o niej po opuszczeniu kina.

"Ain't Them Bodies Saints" - recenzja


dramat/kryminał/romans
rok: 2013
reżyseria: David Lowery
scenariusz: Dawid Lowery

Głównymi bohaterami "Ain't The Bodies Saints" jest para, którą połączyła ogromna miłość, a rozdzieliło więzienie. Jednak po pewnym czasie Bob (Casey Affleck) decyduje się na ucieczkę z celi by ujrzeć ukochaną Ruth (Rooney Mara) oraz córeczkę, której jeszcze nie widział. Produkcja przedstawia męki przez jakie muszą przechodzić nieszczęśliwi kochankowie i przeszkody jakie muszą pokonać by być znowu razem (brzmi tragicznie prosto, ale taka właśnie jest historia przedstawiona w tym filmie). Niestety, ale te wszystkie wypowiedziane z serca słowa, prawie, że dramatyczne monologi rozdzielonych ludzi nie działają na mnie. Chwilami udzielało mi się wzruszeni zakochanych, ale w większości ich cierpienia biernie oglądałam, no bo ile można?

Skromny, wyciszony film (co nie znaczy, że pozbawiony emocji), jednak emocje, które towarzyszą przez większość czasu utrzymane są  na podobnym poziomie, z czasem przestając robić wrażenie i dopiero gdzieś pod koniec atmosfera nieco gęstnieje. Ciekawie wypadło pokazywanie wydarzeń z perspektywy obojga, tutaj sceny z Marą wypadają blado przy przepełnionym emocjami Afflecku, w którego miłość od początku do końca absolutnie wierzymy. Mara krótko mówiąc nie pokazała niczego nowego. Jest to rola gorsza niż ta w "Dziewczynie z tatuażem" czy "Panaceum". Jej nieobecny wzrok i surowa twarz tym razem mnie nie przekonały. Jak mówię, był to bardzo dobry występ Casseya Afflecka, chociaż nadal czekam na jakąś jego powalającą rolę (wiem, że go na to stać!).

"Czarownica" - recenzja


fantasy/przygodowy/familijny
oryginalny tytuł: Maleficent
rok: 2014
reżyseria: Robert Stromberg
scenariusz: Linda Woolverton

Chyba już wszyscy zrecenzowali tegoroczny hit Disneya. Ja z małym poślizgiem, ale również musiałam wybrać się do kina. Zmuszona brakiem napisów w wersji 2D zdecydowałam się na wersję 3D. Było trochę zapierających dech w piersiach widoków i fajnych efektów, ale 3D zdecydowanie nie okazało się być niezbędne tej produkcji. Było to takie subtelne, niemęczące 3D (nic nie latało koło twarzy), które i tak muszę polecić, bo głos Angeliny trzeba, ale to trzeba usłyszeć.

Jolie była rzeczywiście obłędna. Uwielbiam scenę pierwszej walki gdy nawołuje leśnych towarzyszy i krzycząc z całych sił przegania przeciwnika broniąc swego królestwa. Wielowymiarowa, ciekawa i zabawna bohaterka, której nie da się nie pokochać. Obsadzenie Angeliny w tej roli było znakomitym posunięciem. Prawdopodobnie gdyby nie jej powalająca kreacja film pozostałby przeciętną produkcją fantasy. Zostałam mile zaskoczona sporą ilością scen z Samem Rileyem. Grany przez niego bohater odgrywał niemałą rolę w całej historii. Fakt, że nie miał zbyt wiele do pokazania, ale  na tyle ile mógł zaprezentował się bardzo dobrze i po prostu pasował do produkcji. Cholernie się cieszę, bo może po tym występie otrzyma wreszcie porządną, pierwszoplanową rolę, na co od dawna czekam.

"Oldboy. Zemsta jest cierpliwa" - recenzja

dramat/thriller/akcja
oryginalny tytuł: Oldboy
rok: 2013
reżyseria: Spike Lee
scenariusz: Mark Protosevich

Wszystkie, ale to wszystkie remaki wzbudzają skrajne emocje. Część z nich z góry jest skazana na porażkę. Oddani fani za nic nie zaakceptują nowej wersji. Irytują zmiany, irytuje inna koncepcja. Każdy szczegół jest porównywany do tego z poprzedniej części. Spike Lee postanowił podjąć to wyzwanie i przedstawić na nowo kultowego "Oldboya" Chan-wook Parka, ale szybko został znokautowany przez falę krytyki za równo ze strony fanów jak i recenzentów. Dla większości osób, które widziały wersję z 2003 roku ta nowa nie stała się ani lepszą ani nawet równą poprzedniej. Na szczęście nie miałam tego problemu, bo starego "Oldboya" nie widziałam ;)

Zacznę od negatywów by pozytywnie zakończyć, bo to produkcja dobra. Sceny walk są fatalne. Stojący w tle statyści czekający biernie na swoją kolej naprawdę rzucają się w oczy i naprawdę mimo starań głównego bohatera psują cały efekt. Zły charakter? Przekroczył granicę i zaczął być parodią złego bohatera. Do tego zbyt wiele rzeczy naciągniętych i za nierealnych. Chwilami robi się z tego bajeczka. Wad jest sporo, ale mimo tego to film, który wchodzi gdzieś głębiej i o którym się myśli. Historia od początku wciąga, intryguje i przeraża. Chińskie pierożki (tak to się nazywa?) zapamiętam na zawsze. Lubię filmy z czymś tak charakterystycznym, że gdy ktoś za kilka lat rzuci tytuł filmu od razu przypomni mi się jakiś element czy scena, w ty wypadku ujęcie z góry przedstawiające posiłek podawany przez drzwi.

2.06 - 8.06 Co w telewizji, czyli filmy na ten tydzień


"Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie" - recenzja


komedia/western
oryginalny tytuł: A Million Ways to Die in the West
rok: 2014
scenariusz: Seth MacFarlane
reżyseria: Seth MacFarlane, Alec Sulkin, Wellesley Wild

Tchórzliwy farmer Albert (Seth MacFarlane) nie cierpi życia na Zachodzie. Znosi je tylko dzięki swojej miłości – Louise (Amanda Seyfried). Niestety na jednym ze spotkań niespodziewanie słyszy, że dziewczyna chce zadbać o swój rozwój wewnętrzny, a Albert mimo, że jest wspaniałym człowiekiem nie pasuje do niej. Opuszczony mężczyzna dowiaduje się, że został porzucony dla bogatszego, wąsatego Foya (Neil Patrick Harris) i zamyka się w domu pogrążając w depresji. Na jedynym ze spotkań z przyjaciółmi poznaje pewną siebie, atrakcyjną Annę (Charlize Theron), która pomaga mu odzyskać ukochaną, a z czasem okazuje się, że robi dla niego o wiele więcej. Niestety Albert nie wie, że spotykając się z nią wplątuje się w kłopoty, z których tym razem nie będzie mógł się sprytnie wyplątać jak to zwykle robi.

Dialogi, żarty i generalnie wszystko zaserwowane jest w sposób dosyć łopatologiczny. Do tego stopnia, że bywa drętwo i przydługawo. Jest niemało sztywnych scen, nie wszystko się udało, ale film i tak cały czas utrzymuje uśmiech na twarzy widza. To produkcja przede wszystkim sympatyczna. Powiem od razu - są żarty z puszczania bąków, biegunki i wszystkiego na tym mało ambitnym poziomie co możecie sobie wyobrazić. Bywa błyskotliwie, ale głównie jest głupkowato. Tak jak i w poprzednim filmie Setha „Ted” sprośnie, ale tym razem po prostu banalnie.